Rukola jest chwastem. W sumie o tym wiem, ale w zeszłym roku dałam jej przerosnąć i niestety ostatecznie za mało wykorzystałam. W tym roku czujnie obrywam kwiaty (i liście…), a rukola wciąż utrzymuje się na poziomie krzaczka.
Zastanawiałam się, co z nią zrobić, i nie wiem, czemu tak długo mi zajęło, że „przecież pesto”. Przecież, bo właśnie dziką rukolę zrywała autorka Ripe for the picking randki z włoskim szefem kuchni (o czym pisałam dawno temu). We właściwym kierunku popchnęła mnie Ania z Polskiego South Beach.
Pesto z samej rukoli zaskakująco mi smakuje: jest pikantne, z lekką nutą goryczki. Poza wymieszaniem z makaronem, świetnie sprawdza się jako dip. Można też jeść jako smarowidło do chleba. Proporcje składników – orientacyjne.
Do malaksera lub dużego moździerza wrzucić:
- dwie duże garści rukoli
- ok. 4-5 łyżek pestek słonecznika
- 1 duży ząbek czosnku
- ok. 3-4 łyżek oliwy
- sok z ½ cytryny, lub do smaku
- 1-2 łyżki startego parmezanu
- hojną szczyptę soli
Całość utrzeć na gładko, sprawdzić doprawienie, ew. stosownie zagęścić lub rozrzedzić. Przechowywać w lodówce (do kilku dni). Uwaga: czosnek z czasem będzie mocniej wyczuwalny.
Inne pesto, jakie były na blogu:
– z czosnku niedźwiedziego #1 i #2 (z dodatkiem lubczyku)
– m.in. z liści rzodkiewki, pietruszki i ogórecznika
A cd. pewnie nastąpi ;).