W większości domów pewnie albo wre praca przedświąteczna, albo może przeciwnie, już wszyscy odpoczywają, jak kto lubi. W ramach zrywu świątecznego pomyślałam, że podzielę się paroma wspomnieniami z odwiedzonych w drugi weekend grudnia wiedeńskich miasteczek świątecznych. Szczerze mówiąc, sądziłam, że te wrażenia się komuś przydadzą jeszcze w tym roku, ale z tego co widzę, większość imprez działała do… dziś włącznie. Kilka miejsc będzie czynne do 26.12 i tylko w dwóch przypadkach dłużej. Trochę mnie to zaskoczyło, bo z zeszłorocznego wyjazdu na Sylwestra pamiętam, że mniejsze lub większe „Christkindle” były czynne do końca roku kalendarzowego, ale Wiedeń podobno zawsze rządzi się własnymi prawami 😉.
Zeszłoroczne miasteczka świąteczne – bardzo lokalne, tj. w Bad Hofgastein, oraz większe w Salzburgu – były dla mnie źródłem rozczarowania. Tzn. lokalne było całkiem sympatyczne (i pierwszy raz poznałam patent pt. kupujesz napój z kubkiem – teoretycznie na kaucji i można zwrócić na koniec, ale my nie zwróciliśmy, bo nam się spodobały), ale skala była naprawdę mikro, a po Salzburgu spodziewałam się dużo więcej. Powiedzmy sobie jednak szczerze: pandemia (maseczki, liczba osób, połowa stoisk zamknięta) + wczesna pora (było zdecydowanie jasno) + szara pogoda to niesprzyjające okoliczności. M wręcz powiedział, że nigdy więcej nie musi iść do podobnego miejsca. Ja jednak nie traciłam całkiem nadziei, licząc przede wszystkim na to, że po zmroku, albo przynajmniej w okolicy zachodu słońca, wszystko co się świeci (choinkowo) wygląda lepiej – i miałam rację. Wiedeń 2022 przywrócił moją wiarę w miasteczka świąteczne, i uważam obecnie, że w okresie adwentu i w miejscu, gdzie jest to twór naturalny, to naturalne miejsce spotkań plus coś, co po prostu warto zobaczyć.
Byłam ostatecznie na trzech miasteczkach dłużej i dwukrotnie: w Museums Quartier (między Muzeum Historii Sztuki, tj. Kunsthistorisches, a Muzeum Historii Naturalnej), pod ratuszem oraz koło Św. Stefana. Przeszłam na szybko przez te na Michaelplatz (niedaleko muzeum Sissi), pod pałacem w Schönbrunnie, przy Am Hof oraz niedaleko Karlsplatz (Art Advent). Oto moje subiektywne wrażenia z podziałem na kategorie:
– miasteczko największe: pod ratuszem. Oferuje także najwięcej atrakcji (spore lodowisko, w tym osobne dla dzieci), staroświecką karuzelę i diabelski młyn. Jest też wystawa szopek, a wieczorem i orkiestra na dachu stoiska. W ciągu dnia było nieprzyjemnie tłoczno, wieczorem zdecydowanie lepiej (bez konieczności przeciskania się na siłę ;). Co ciekawe, widziałam/słyszałam tam wielu rodaków (może jakieś wycieczki?)
– miasteczko z najładniejszymi kubkami: Św. Stefan – turkusowe, z rysunkiem katedry i lekkim nawiązaniem na Klimta (choć na Am Hof mignęły mi też niebrzydkie ciemnozielone).
– miasteczko subiektywnie ulubione: Św. Stefan – kameralny, koło katedry (dla mnie sam w sobie plus), choć tłoczny (pewnie ze względu na centralną lokalizację i bliskość metra), za to oferujący ciekawe napoje inne niż grzaniec (poncz czekośliwka polecam!)
– miasteczko najlepsze do zakupu prezentów: poza kubkiem jedyną pamiątkę (foremki) kupiłam pod ratuszem, ale w Schönbrunnie wydawało się wyjątkowo dużo straganów z ładnym rękodziełem (tak swoją drogą, do pałacu się nie dostałam – kolejki na 3h mnie zniechęciły, ale palmiarnia mi się podobała, i tam znajdowała się choinka pod dachem ze zdjęcia wyżej).
– miasteczko najlepsze spożywcze: tu mam pewien dylemat, bo nie mam poczucia, że doznania kulinarne w takim miejscu mogą być wybitne. Tzn. jadłam ziemniaki z patelni, tj. Tirolergröstl a kolega kluseczki, tj. Kasnockn’ (widzicie je wyżej na zdjęciu), innym razem placki ziemniaczane i kasztany (żeby sprawdzić, czy przez 20 lat się coś zmieniło, ale nie, wciąż smakują jak słodkie ziemniaki, i nie mam na myśli batatów), i głód zaspokoiłam, ale nie jechałabym specjalnie, by tam coś zjeść. Z tego co widziałam, dużą popularnością cieszą się budki z… langoszami (węgierskimi plackami).
Odwiedziliście kiedyś świąteczne miasteczko austriackie lub niemieckie? Jak w porównaniu do tych w np. Katowicach czy Wrocławiu (nie byłam, ale wiem, że są)?
PS. Wesołych Świąt, jeśli to czytacie!
W Pradze to byl wręcz towarzyski obowiązek, iść na grzaniec na świąteczny jarmark i w sumie.. lubię, ale nie muszę 😀 Zimą wolę spotkania pod dachem 😉 Ale czasem zachodziłam właśnie po langosza i uzupełnić zapasy foremek do ciastek🙂 W Krakowie w tym roku jarmark malutki, ale było kilka stoisk, na których można było zawiesić oko (np. ukraińskie wyroby z wełny w piekne wzory) 🙂
Czyli langosze są uniwersalne 🙂 A zapomniałam napisać, ale ukraińskie pamiątki/rękodzieło były na chyba każdym miasteczku. Oraz pod Św. Stefanem był Bolesławiec :)!