W minioną Wielkanoc (a właściwie w jej okolice) potrzebowałam łatwego w przyrządzeniu dania. Takie, które zrobi się powoli samo i będzie siedzieć w piekarniku, aż gość się pojawi i oznajmi, że jest głodny. Stanęło na mostku wołowym Nigelli (z rzadko* przeze mnie używanej Kitchen). Przyznaję, że pierwsze wykonanie przepisu dla kogoś spoza najbliższej rodziny to zawsze pewne ryzyko, ale tak długo pieczona wołowina wydawała się jednak pewniakiem. Wyszło lepiej, niż spodziewałam, a jak wyjawiłam, że w przepisie jest kawa, doszedł element zaskoczenia :). Po tym, jak wypróbowałam przepis jeszcze raz, uważam, że to coś, co warto mieć w repertuarze, bo naprawdę robi się samo, a jest aromatyczne i smaczne zarówno na ciepło, jak i zimno. W moim wydaniu jest dodatkowa marchewka jako podściółka warzywna. Robiłam i z ok. 1kg kawałka mięsa, i odrobinę mniejszego, w obydwu przypadkach wykorzystałam sos w ½ proporcji. Z sugerowanym dodatkiem „płynnego dymu” poradziłam sobie wykorzystując sól wędzoną i lekko zwiększając umami poprzez więcej sosu Worcestershire, ale szczerze mówiąc, sądzę, że ze zwykłą też będzie pyszne. A co daje kawa? Nie wybija się w smaku, ale wydaje mi się, że dodaje wytrawności i dodatkowej dymności.
Składniki:
- ok. 1-1,25kg mostku wołowego
- 1-2 marchewki, obrane, pokrojone w grubsze plastry
- kilka szczypt soli wędzonej (ew. zwykłej, najlepiej morskiej)
- 1 większa cebula, pokrojona jw.
- 2 espresso lub 4 łyżki (60ml) bardzo mocnej zaparzonej kawy
- 3 łyżki sosu Worcestershire
- 2 łyżki brown sauce (ew. sosu barbecue)
- 2 łyżki octu owocowego (ew. z czerwonego wina)
- 2 łyżki sosu sojowego
Pokrojone warzywa umieścić na dnie naczynia żaroodpornego (najlepiej z pokrywką), oprószyć solą wędzoną (ew. inną). Na wierzchu położyć mostek (stroną bardziej tłustą do góry, jeśli taka występuje). Wymieszać płynne składniki sosu, zalać nimi mięso i warzywa, umieścić w piekarniku nagrzanym do 150 st. C (termoobieg, góra/dół 170 st. C) i… zapomnieć na ok. 3-3,5h. Można oczywiście mięso upiec z wyprzedzeniem i później tylko delikatnie podgrzać.
I TO TYLE. Chyba nie da się prościej ;). Wg autorki jarzyny i sos należało zmiksować na gładko, ja jednak podaję tak, jak jest. Mięso samo się rozpada, można je delikatnie pokroić na plastry lub poszarpać jak pulled pork, i serwować z sosem z pieczenia. Świetnie pasuje do tego puree lub kasza kukurydziana oraz coś zielonego i chrupkiego (ale buraki to też zawsze dobry pomysł).
A gdyby ktoś wolał mostek w pomidorach, znajdzie go TU (był to pierwszy przepis mięsny w tym roku). Jako ciekawostka, wychodzi mi, że mięso pojawia się (nie licząc wzmianek restauracyjnych) na blogu średnio co 2,5 miesiąca w skali roku, co ma sens, bo jem je średnio 2,5 x na tydzień ;).
* W sumie nie wiem, dlaczego, ale choć mam wszystkie książki Nigelli, czyt. kupuję nowe i pojedyncze rzeczy z nich robię, to od czasów Feast chyba żadna do mnie tak nie trafiła, by została porządnie wyeksploatowana. Najwięcej i najbardziej regularnie gotowałam/piekłam i gotuję/pieczę wciąż ze staroci: Domestic goddess, How to eat czy właśnie Feast. Znam jednak takich, dla których Kitchen jest właśnie „biblią”. Objętościowo faktycznie wydaje się największa ;).