Nie wiem jak to jest u Was, ale od kiedy zaczęłam poważniej gotować, w moim zamrażalniku leży stale duża sterta białek. Co jakiś czas – zwłaszcza pod wpływem nacisków M – staram się je przerobić na różne wypieki. Dlatego ostatnio wypróbowałam przepis na kokosanki z How to be a domestic goddess i byłam całkiem z nich zadowolona. Moje wyszły co prawda jak mini kamienie księżycowe, ale z pewnością można nadać im bardziej zgrabny kształt.
Składniki: 2 duże białka jaj, 1/4 łyżeczki winianu potasu (cream of tartar) – podejrzewam, że można zostąpić białym octem winnym lub sokiem z cytryny, 100g drobnego cukru, 30g mielonych migdałów/mąki migdałowej, szczypta soli, 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii lub dobrej esencji kokosowej, 250g wiórków kokosowych
Nagrzewamy piekarnik do 170 st. Ubijamy białka aż się spienią, dodajemy winian potasu/ocet i ubijamy na sztywno. Dodajemy cukier pomału, łyżeczka po łyżeczce, ubijając cały czas, aż uzyskamy lśniącą, sztywną bezę. Dodajemy pozostałe składniki i delikatnie, ale stanowczo, mieszamy. Masa powinna być lepka, ale spójna.
Na blachach wyłożonych pergaminem układać kulki/kopczyki „wielkości klementynek” (cyt. z Nigelli). Ja robiłam to częściowo łyżeczką, częściowo palcami i jak widać, specjalnie ich nie kształtowałam; wyszło mi więcej, niż Nigelli, ok. 12 sztuk. Piec ok. 20 minut, aż ciasteczka się delikatnie zezłocą (w moim przypadku raczej 'zaróżowią’). Wystudzić na kratkach, na pergaminie, bo jeszcze ciepło będą bardzo delikatne i raczej trudno będzie je ściągnąć z papieru do pieczenia.
Ciasteczka są z wierzchu chrupkie, w środku miękkie, delikatnie ciągnące się. Bardzo smaczne, nie nadmiernie słodkie.
Z innych białkowych zastosowań polecam czekoladową Pavlovą lub jej wersję mini. To ostatnie wykonanie:
Poza tym można zrobić:
I oczywiście jeszcze czekają mnie makaroniki francuskie, do zrobienia których dojrzałam po wczorajszej „lekcji” u Tili – ale to jeszcze przede mną.