„If you’re going to San Fran-cis-co…” (Ptasia fałszuje w tle). Nie mogłam się powstrzymać – napisałam parę lat temu pracę magisterską z hippisów, i cytat z tej piosenki też się w niej pojawił 😉 Miało jednak nie być o kwiatach we włosach („… potargał wiatr”), tylko o chlebie, do którego podchodziłam kilka razy, i za każdym mówiłam, że to był ostatni. Albo wychodził za suchy, albo za mokry, albo nijaki. I wreszcie, przy chyba piątej próbie: cud! Albo łaska hippisów 🙂 Pierwszy raz zetknęłam się z przepisem przy okazji Weekendowego Pieczenia na GP, ale ale o ile mi wiadomo, przepis oryginalnie podała Liska. Ja zredukowałam znacznie drożdże, zostawiając ilość symboliczną; pominęłam glazurę z jajka.
Składniki:
- 1/4 łyżeczki (w oryginale 2) suszonych drożdży,
- 200 g mąki pszennej razowej,
- 400 g mąki pszennej białej,
- 1/2 łyżki cukru,
- 2 łyżki octu balsamicznego (użyłam, podobnie jak Liska, Aceto di Modena),
- 1 i 1/4 łyżeczki soli,
- 250 g aktywnego zakwasu żytniego lub pszennego,
- 375 ml wody
Drożdże i cukier rozpuścić w wodzie i odstawić na 15 min. Następnie dodać do niego 375 g mąki białej, zakwas, sól i ocet. Wymieszać, przykryć i odstawić do czasu aż podwoi swoją objętość, tj ok. 30 min (ja odstawiłam na ok. 60 min). Dodać pozostałą mąkę i zagnieść luźne ciasto. Wlać je do dwóch keksówek lub formy kwadratowej o boku 24 cm i odstawić by wyrosło (u mnie ok. 2,5 h). Piekarnik nastawić na temp. 230 st. Kiedy się nagrzeje, wstawić chleb, naparować piekarnik i piec 10 minut. Następnie zmniejszyć temp. do 200 st C i piec kolejne 35 min.
Wreszcie się z Frankiem polubiliśmy 🙂 Wilgotny, ale nie zanadto, stosownie dziurzasty, kwaśny. Smaczny, po prostu. I to on jest na zdjęciu z pasztetem marchewkowym.