Gdy widzę coś tak mocno zielonego, jak np. zupa z groszku czy chutney z kolendry, od razu zaczynam nucić All the world is green Toma Waitsa:
Z Indii przywiozłam lekkie zbzikowanie nt. kolendry (wreszcie polubiłam! I to jak!). Chutney jadłam w restauracji przy Chowpatty Beach w Bombaju; były nim przełożone mini-kanapki z białego pieczywa, serwowane jako element thali. Widzę go także jako dodatek do dosy (indyjskich naleśników). Świeży chutney ma nieco inną konsystencję od takiego smażonego z cukrem i octem, nie zawiera także środków konserwujących. Po analizie przepisów w Kuchni Kryszny i Nigella gryzie zrobiłam dwie wersje chutney: jedną jako wypadkową obu przepisów, drugą – prawie wierną wg. Nigelli (patrz: zdjęcie u góry), i z tej pierwszej jestem bardziej zadowolona; druga wyszła znacznie pikantniejsza. W pierwszej wersji świeżego startego kokosa zastąpiłam wiórkami, w drugiej użyłam mleka kokosowego. Prezentuję oba przepisy poniżej.
Chutney I: ok. 1/3 pęczka kolendry (liście + górne, cienkie łodyżki) utłuc w moździerzu/zmiksować w malakserze z kilkoma listkami mięty, szczyptą soli, ok. 1,5 łyżeczki cukru (u mnie demerara), ok. 1 cm kawałkiem świeżego chilli i 2 szczyptami kuminu. Zmieszać z ok. 1,5 łyżki jogurtu naturalnego, 1 łyżką wiórków kokosowych i sokiem z 1/4-1/2 limonki (do smaku). Skosztować, czy nie należy doprawić mocniej (dosłodzić, dosolić, itd.) Konsystencję można regulować za pomocą wiórków/jogurtu, ale należy pamiętać, że kokos sprawia, że chutney gęstnieje. Z podanych ilości wychodzi ok. 5-6 łyżek sosu.
Chutney II (z grubsza z Nigella gryzie): Rozdrobnić w malakserze 1 papryczkę chilli (powinna być jalapeno, u mnie zwykła długa czerwona, bez pestek; wg. Nigelli, papryczek może być od 1 do 5 – !!!) z ok. 2-2,5 cm kawałkiem imbiru, obranym i z grubsza pokrojonym, 4 ząbkami czosnku i 1/3 szkl. prasowanego kokosa lub podobną ilością mleka kokosowego. Do powstałej pasty dorzucić duży pęczek kolendry (nie wiem, czy mój był duży; hmmm…), 4 gałązki mięty i zmiksować na jednolitą masę. Dorzucić 1/4 łyżeczki soli, szczyptę cukru i sok z ok. 2 (autorka uważa, że 3 – imho przesada) limonek, cały czas miksując. Z podanych ilości wyszło mi ok. 200 ml. Sos należy przechowywać w lodówce (gdzie gęstnieje) do maks. miesiąca.
Jak pisałam powyżej, najbardziej zadowolona jestem z wersji nr I – mogłam ją jeść samą, bo smak jest bardzo ciekawy – świeży i trawiasty, lekko ostry, nieco kwaśny i trochę słodki – choć wykorzystałam ją także jako sos do sznycli z indyka, jak poniżej:
Druga, ze względu na dominującą pikantność i kwaśność, raczej nie nadaje się do jedzenia solo, tylko jako ostry dip do chlebków indyjskich, krakersów, warzyw czy np. melona, lub smarowidło na chleb (bdb pod twaróg). Na przyszłość jednak będę trzymać się wersji I.
A skoro zawędrowałam do Indii kulinarnie, jeszcze kilka widoków – tym razem z Arambol na Goa: