Jakiś czas temu z ciekawością przeczytałam wpis na blogu Magazyn Kuchennyo ulubionych gadżetach i utensyliach kuchennych, i w myślach zrobiłam swoją listę „top 5” akcesoriów przydatnych, a niekoniecznie typowych. Potem z 5-tki zrobiła się 8-ka. Zanim jednak o niej napisałam, minęło – jak widać 😉 – dużo czasu.
Pominęłam rzeczy (w moim odczuciu) oczywiste, takie jak trzepaczki, łopatki czy moździerz, wielkogabarytowe, typu ekspres do kawy czy mikser, a także naczynia kuchenne, typu patelnie. Zostały tzw. bajery, ale takie, których mi mniej lub bardziej brakuje, gdy gotuję poza własną kuchnią.
1. Miarki
Łyżki, kubki, dzbanki (których na zdjęciu nie widać, mam litrowy oraz półlitrowy). Prezenty ze Stanów (te bardziej zużyte), podarki od rodziców oraz tzw. pamiątki z wakacji. Wszystkie regularnie używane, do odmierzania przypraw, kasz, ryżu, no i oczywiście „szklankowych” przepisów amerykańskich. Najmniejsza to 1/8 łyżeczki.
2. Wagi
Jako aptekarska wnuczka, jak tylko zaczęłam gotować, zapragnęłam wagi. Pierwsza była zdobyczna, ręcznie regulowana, a więc średnio dokładna, potem już tylko elektroniczna (dwuzakresowa, bo jako leń przełączam na uncje przy przepisach Hamelmana). Najbardziej jednak przywiązana jestem do wagi łyżkowej (do 30g). Korzystam z niej regularnie do odmierzania kawy (jak widać na zdjęciu) do ekspresu, a także do drożdży, przypraw i innych drobiazgów. Ma tą zaletę, że jest bardzo dokładna. Tak bałam się, że kiedyś mi się zepsuje, że kupiłam zapasową ;).
Tzw. najważniejsze mamy z głowy. Teraz takie mniej istotne, acz przydatne…
3. Termometr spożywczy
OK, tak naprawdę mam ich kilka – jeden mieszka przy ekspresie i używam go tylko do kontrolowania temperatury spienianego mleka, drugi jest do wina i tylko sobie leży w szufladzie, a trzeci kupiłam w ramach cukiernictwa, a konkretnie temperowania czekolady. Choć nie jest idealny – są lepsze, bardziej zaawansowane i czułe, plus od razu zepsułam uchwyt do mocowania na garnku a z zastępczym kupionym przez M trzeba trochę się pobawić, lubię go za funkcję alarmu przy osiągnięciu zadanej temperatury. Ostatnio przydaje się także M w wędliniarstwie.
4. Mini tarka
Używam jej właściwie tylko do gałki muszkatołowej, ale za każdym razem się cieszę, że ją mam, bo a/ jej mini gabaryty z jakiegoś powodu mnie bawią, b/ nie znoszę bez potrzeby mnożyć naczynia do zmywania. Wyciąganie dużej tarki tylko do starcia szczypty gałki – za dużo zachodu, a takie maleństwo wystarczy tylko opłukać.
5. Podkładki („stopery”) pod pokrywkę garnka
’Lid sids’ zachwyciły mnie w internecie – i pomysłem, i wykonaniem. Kto nie miał nigdy problemów z kipiącą zupą/ryżem/potrawką? Kto nie zostawił lekko uchylonej pokrywki, opartej o brzeg garnka i poszedł np. poczytać ulubione blogi, a pokrywka w międzyczasie się niestety zsunęła z powrotem? Te małe ludki zahacza się o brzeg naczynia, o ich plecy opiera pokrywkę i voila – stabilnie, nic nie kipi, garnek częściowo przykryty. A do tego buzia mi się sama śmieje, jak je widzę w akcji.
6. Nóż kolebkowy (siekacz)
Wkład Nigelli w moje życie, tj. kuchnię. Obejrzawszy ileś programów, w których sieka zioła/cebulę/chilli i inne, zachwalając swój nóż kolebkowy, jako szybki a wydajny, przy tym bezpieczny dla osób zgrabnych inaczej, uznałam, że to coś właśnie dla mnie. I faktycznie, sieka czy szatkuje się nim – w moim odczuciu – świetnie, przy tym jeszcze nigdy nie zrobiłam sobie nim krzywdy (czego nie da się powiedzieć o innych narzędziach kuchennych, np. bardzo ostrej tarce do cytrusów). Ostatnio z tego noża mniej korzystam, bo odkryłam tzw. nóż Deba, albo nóż szefa kuchni na miarę moich możliwości. Używając go jednak muszę znacznie bardziej się skupiać, np. na odległości palców od ostrza, niż przy siekaczu ;).
7. Szeroka łyżka do nakładania potraw
Tak naprawdę produkt ze zdjęcia nazywa się „łyżka do woka”. Dawno, dawno temu moja Mama gdzieś kupiła stosunkowo płaską a szeroką (a la szufla) łyżkę do serwowania. Długo szukałam zamiennika (tj. swojej łyżki); ta poniżej mogłaby być trochę większa, ale i tak bdb spełnia swoją funkcję (lepiej niż chochla) przy daniach półpłynnych, typu potrawki czy curry, a jemy ich bardzo dużo.
8. Silikonowe mieszadło do miksera
Choć mikser wyrzuciłam z listy, zostawiłam niestandardową, silikonową nasadkę, która towarzyszyła mojemu obecnemu mikserowi (Kenwood) i którą wiem, że można nabyć osobno: jeśli ktoś się waha, czy zainwestować w taki dodatek, warto! Świetnie uciera kremy, masy (np. na sernik) czy luźne ciasta – znacznie lepiej niż zwykłe mieszadło (bo m.in. bardzo dobrze zbiera wszystko ze ścianek miksera). M uważa, że to dzięki niej tegoroczny sernik świąteczny był wyjątkowo udany ;).
A teraz oczywiście ciekawa jestem Waszych typów! Co znalazłoby się pierwszej 5-tce (lub 8-ce)?