Przyznaję, że ryba i fasolka nie są połączeniem, które przyszłoby mi do głowy samo przez się. Zainspirowała mnie przystawka, zjedzona w Rzymie, z białej fasoli, kawałków śledzia w oleju i czerwonej cebuli. Potem rzuciła mi się w oczy i u Nigelli w How to eat, i w Claudii Roden Everything tastes better outdoors sugestia nt. przyrządzenia prostej sałatki "awaryjnej": z tuńczyka w oleju, fasolki z puszki, cebuli, ew. dodatku oliwek i jaja na twardo (te dwa ostatnie to już u C. Roden). Ponieważ dzisiaj jadłam solo i wróciłam do domu w nastroju ponurym, sałatkę przyrządziłam i zjadłam solo na obiad.
Jedną niewielką cebulę (najchętniej czerwoną) kroimy w piórka, zalewamy sokiem z 1/2 cytryny, odstawiamy na chwilę. W międzyczasie odcedzamy puszkę drobnej białej fasolki, otwieramy puszkę tuńczyka (taka ok. 165g) w oleju i go nie odcedzamy :), oba składniki dorzucamy do cebuli, mieszamy, i na tym etapie mamy coś do konkursu o puchar im. Tralalumpka na Galerii Potraw. Dorzucamy parę czarnych oliwek i posiekaną natkę pietruszki. Patrzymy, czy nie doprawić, ale ja nie dodawałam żadnych przypraw. Konsumujemy, u mnie posypane świeżym tymiankiem. Zaskakująco smaczne, choć może nie najpiękniejsze wizualnie.