Tak, wciąż klimaty miętowe. I letnie, na przekór pogodzie. To jeden z moich ulubionych drinków. Może zasugerowałam się opowieściami byłej uczennicy, zauroczonej Kubą? A może Pierce’em Brosnanem jako Bondem, wznoszącym toast do Halle Berry: „Mojito”? Raczej nie to ostatnie – Brosnan nie jest w moim typie :).
Jak robię mojito? Powiem, jak uważam, że powinnam, ale czasem jestem niechlujna lub zapominalska i kolejność bierze w łeb (np. próbuję i zastanawiam się, czemu tak dziwnie smakuje – po czym okazuje się, że zapomniałam o limonce/wodzie; o rumie dziwnie nigdy nie zapominam). Jeśli mam ochotę czuć cukier pod zębami sypię płaską łyżeczkę (nie więcej, nie lubię za słodkiego) kryształu lub ew. demerary do szklanki i rozcieram z sokiem z 1/2 limonki. W innym wariancie mieszam syrop cukrowy lub – lepiej – syrop miętowy Monin (dokładnie „Mojito mint”, przyjemna rzecz także do mieszania z samą wodą) z sokiem limonkowym. Dorzucam świeżą miętę, ugniatam w szklance łyżeczką, by puściła sok. Dorzucam lód, dolewam biały rum, dorzucam wyciśniętą skórkę limonki, dopełniam wodą gazowaną, sprawdzam, czy nie dodać więcej limonki. Udaję, że jestem w Hawanie 🙂