Wiosna to nie tylko codzienne obchody ogrodu, żeby zobaczyć, co odrasta (np. czosnek niedźwiedzi czy mięta), a co jeszcze śpi snem zimowym (np. melisa i częściowo maliny). To także czas spędzany na kanapie na zewnątrz, zachwycając się nowym sezonem tarasowym (wiem, że zasadniczo mówi się „balkonowym”, ale tego ostatniego nie mam, taras za to tak ;). Nie sądzicie, że do tego obrazu pasuje szklanka… no właśnie, czego?
Pobyt w Londynie przypomniał mi, że koktajle całkiem lubię… Albo inaczej, lubię je, od kiedy wiem, czego szukać (tzn. jakie lubię). Najczęściej wybieram takie na winie musującym/szampanie lub sour, ewentualnie coś cytrusowego lub zielonego na bazie ginu/rumu. W tej pierwszej grupie wciąż bardzo lubię Chłopczycę lub Gwiazdę betlejemską, ale niedawno przypomniałam sobie o artykule nt. drinków inspirowanych Opactwem Downton*, w którym zaproponowano trio koktajli, po jednym na każdą siostrę Crawley (wpis powstał pomiędzy drugą a trzecią odsłoną serialu). I choć najbardziej inspirującą czy pozytywną postacią wydaje się Sybil Crawley, to Lady Mary przyciągnęła mój wzrok… Moja wersja powstała z różowego Lillet (choć można użyć białego, jak w oryginale – szczerze mówiąc, nie widzę między dwoma wermutami wielkiej różnicy) i prosecco, ale choć użyłam bazylii, jak sugerowano, uważam, że lepsza byłaby melisa cytrynowa, mięta lub estragon francuski, ew. mieszanka tych ziół. Może jak odrosną…
Składniki (1 porcja):
- 30ml Lillet (blanc, rose)
- ok. łyżka soku z cytryny
- ok. 6-8 liści ziół (melisa, mięta, estragon, ew. bazylia)
- ok. 100ml schłodzonego wytrawnego wina musującego (np. prosecco)
Zioła rozgnieść tamperem w soku z cytryny, dokładnie wymieszać z Lillet. Przelać (przez sitko, jeśli komuś przeszkadza zielenina) do kieliszka od szampana, dopełnić bąbelkami. Można udekorować dodatkowym listkiem melisy lub innego użytego zioła. Podawać od razu.
Wspomniałam powyżej o sour. Otóż w zeszłym roku, po lekturze Tygrysów w porze czerwieni (już pisałam tu o tej książce) i scenie pt. siedzimy w szopie na Martha’s Vineyard i robimy whisky sour po kryjomu i w warunkach polowych, bardzo zaciekawił mnie smak tego koktajlu. Czysta whisky do mnie nie przemawia, za to wszystko co kwaśne – bardzo, a cytrynowe: wyjątkowo! Zrobiłam najprostszą wersję na zasadzie 1:2:3 (cukier, cytryna, alkohol) i bardzo mi smakowała. Do opcji z białkiem nie mogłam się przekonać, dopóki w londyńskim Cahoots nie spróbowałam ich Cahooch sour. Jak to ujął M: „I to jest pomysł na pozbycie się naszych zamrożonych białek!”. Dodam, że na dworze smakuje jakoś (jeszcze) lepiej, białe ganki i Atlantyk nie są niezbędne ;).
Składniki (1 porcja):
- 80ml whisky,
- kopiasta łyżka drobnego cukru (lub 2 łyżki syropu cukrowego*),
- 1,5-2 łyżki białka,
- sok z 1/2 cytryny oraz limonki (lub ok. 40ml)
Białko lekko roztrzepać z sokiem z cytryny, przelać do shakera, dodać kilka kostek lodu i pozostałe składniki. Dokładnie wstrząsnąć. Pić od razu.
* Cukier i wodę w proporcji 1:1 wymieszać w rondelku, zagotować, wystudzić. Przechowywać w lodówce.
A na koniec… Do tropików w kraju jeszcze daleko, ale przeszukując zdjęcia z Indii znalazłam uwiecznioną kartę drinków z „naszej” restauracji na Goa! Jakość nie jest najlepsza (smartfonów wtedy jeszcze nie było ;), ale składniki są czytelne. Jednym z naszych ulubionych koktajli było Goańskie dzieciństwo (tzn. w oryginale Goan heritage, czyt. dziedzictwo, ale ktoś gdzieś czegoś nie dosłyszał i tak już zostało ;), choć jakość mieszanki zależała od barmana. Zdaniem M, wyszło całkiem podobnie, tylko „mniej gęste” (bo tam soki były nektarami w koncentracie…). Pomińmy też fakt, że drinki w Arambolu były na fenny (czyt. bimbru) – gdy G. zamówił kieliszek czystej, kelner sam z siebie przyniósł mu Sprite (przydał się).
Składniki (1 porcja):
- 125ml soku pomarańczowego
- 125ml soku ananasowego
- 30ml malibu
- 45ml ciemnego rumu
- parę kostek lodu
- sok z limonki/cytryny do smaku
Wszystkie składniki wymieszać z lodem w shakerze, doprawić sokiem z cytrusów do smaku, podawać od razu.
Plażę w Arambol już kiedyś pokazywałam, ale tu jeszcze dwa widoczki (na zdjęciach wygląda znacznie czyściej ;): czarno-białe zdjęcie bardzo możliwe, że właśnie po wypiciu szklanki Goańskiego dzieciństwa ;).
* Jedyny serial, który obejrzałam cały, tj. wszystkie sześć serii :).