Dobrze, przyznaję, że kocie języczki w moim wykonaniu mało przypominają kocie języczki. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że pierwszy raz w życiu używałam szprycy. Poza tym symetria jest dla głupców.
A sam przepis to kolejna opcja na utylizację białek, źródło: How to eat Nigelli.
Ucieramy 4 łyżki miękkiego masła z 4 łyżkami cukru waniliowego. Dodajemy 2 białka i 1/2 łyżeczki ekstraktu waniliowego, mieszamy, powstaje nam zwarzona, niezbyt apetyczna masa. Dodajemy 1/2 szklanki mąki, najlepiej 00 lub tortowej i – czary mary, po ciągu chwili mieszania mamy coś a la budyń. Kremem napełniamy szprycę, wyciskamy niezbyt długie paski na blachę wyłożoną pergaminem, jak paski pasty do zębów, zostawiając odstępy, bo urosną. Resztki masy można zeskrobać z brzegów miski/wnętrza szprycy i umieścić na blasze na kształt placków. Pieczemy ok. 8 minut w 200 stopniach, aż brzegi się lekko przypieką a środek zezłoci. Nigella sugeruje podawanie do deserów jedzonych łyżeczką, ja uważam, że niebezpiecznie przyjemnie się je chrupie solo. W jakiś sposób smakują jak racuszki lub naleśniki, choć nie są smażone (ilość masła do reszty składników?). Bardzo waniliowe – pięknie pachną podczas pieczenia. Wychodzi ok. 30 szt. malutkich ciasteczek – mi wyszły chyba 32-33 szt.
A teraz bonus – kocie języczki bez kota…? Przysunęłam miskę do Bici, celem zrobienia zdjęcia. Wyraziła zainteresowanie, pewnie ze względu na obecność masła. Zanim miseczka została pospiesznie odsunięta, zrobiłam poniższe zdjęcia: