Dublin „Ale ona chciała do Dublina. Nic tylko do Dublina i do Dublina” – tak narzekał na swoją byłą dziewczynę Jack w mojej ulubionej sztuce, tj. Tamie Conora McPhersona (o której wspominałam już kiedyś). Na początku miesiąca i ja dotarłam na kilka dni do tego Dublina, choć obowiązkowy spacer po parku, wspominany przez Jacka, niestety ostatecznie mnie ominął. Zaliczyłam za to m.in. jedną katedrę, zamek, galerię narodową (wszystkie bez większych wrażeń), bibliotekę w Trinity College (wrażenie duże, mimo tłumu zwiedzających) i pół dnia w nadmorskim Howth (gdzie bardzo mi się podobało). A poza tym (przede wszystkim?), jak to opisałam koleżankom, „jadłam dobre rzeczy”, co zawsze uważam za duży plus. Korzyścią dodatkową jest jedzenie w ładnym/ciekawym wnętrzu, co też kilka razy się udało ;). Poniższa lista to wybrane miejsca, takie, do których chętnie zajrzałabym ponownie. Jak może zauważycie, przeważa menu morskie, co w końcu ma sens zważywszy na lokalizację.

DublinPierwszy lunch zjedliśmy w Klaw, tycim lokalu a la wąska kiszka z paroma stolikami barowymi i otwartą kuchnią w głębi. Słyszałam, że czasem trudno o miejsce – my nie mieliśmy problemu, może ze względu na dość wczesną porę i dzień powszedni. Niestety, pewnie z wrażenia ręce mi się trzęsły, i miks lokalnych ostryg wyszedł zupełnie nieostry, dlatego na zdjęciu widzicie tylko część swoistej dekoracji ściennej i Guinnessa, który w przeciwieństwie do innych piw, był z kija. Poza moimi ulubionymi mięczakami (które po prostu pożarliśmy) na stole znalazło się mięso kraba na grzance (bdb), smażona ryba (chyba flądra?), pyszna sałatka z podobno lokalnych pomidorów oraz chowder. Ten ostatni wypadł moim zdaniem chyba najsłabiej, może dlatego, że przyzwyczajona jestem do tej zupy z dodatkiem wędzonej ryby, a ta była na kilku gatunkach świeżej. Niemniej, polecam na niezobowiązujący posiłek dla miłośników owoców morza, zwłaszcza ze względu na ostrygi.

The KlawLodów w Dublinie się nie spodziewałam, ale słońce świeciło zaskakująco mocno (dla równowagi dla bardzo silnego wiatru, który wiał właściwie prawie cały czas 😉 i po lunchu zawędrowaliśmy do  Murphys, które znane jest z tego, że klient może spróbować każdego smaku lodów, zanim kupi porcję. Niestety i czekoladowe, i o smaku ciemnego chleba mnie rozczarowały, ale M podsunął mi swój wybór, tj. śmietankowe z solą morską, i jest to odkrycie roku – w moim odczuciu znacznie lepsze połączenie od solonego karmelu. Wyobraźcie sobie najlepsze lody śmietankowe, ale z dodatkiem soli morskiej: jeśli lubicie słodko-słone smaki, to strzał w 10.

MurphysNa kolejny większy posiłek trafiliśmy do The Winding Stair i obiektywnie był on najlepszy ze zjedzonych w Dublinie. Restauracja mieści się nad księgarnią na parterze o tej samej nazwie, nawiązującej zresztą do wiersza Yeatsa, schody na górę jednak są tylko odrobinę kręte ;); książki można znaleźć także wewnątrz restauracji, która podpada pod te z ciekawymi wnętrzami. W karcie jest sporo ryb (polecam np. zestaw wędzonych – jest to przystawka, ale spora, co widać na zdjęciu), ale są także dania mięsne (M wziął kaczkę) lub wegetariańskie (acz raczej nie wegańskie). Ponieważ jest to także rodzaj winiarni, próbowaliśmy paru win na kieliszki i wszystkie były godne uwagi. Skusiłam się także na ciekawostkę pt. irlandzkie wino truskawkowe, zalecane do deski lokalnych serów, na którą także się zdecydowałam. Wino owocowe to z pewnością coś dla koneserów – w pierwszej chwili pomyślałam „o, płynny dżem truskawkowy”, jednak do serów, o dziwo, pasowało. Podzieliłam się zresztą spostrzeżeniami z bardzo miłą kelnerką, która odwzajemniła się swoją dość dosadną opinią o tym trunku ;). Obsługa to zresztą kolejny plus lokalu. W sumie widzę tylko jeden minus, a jest nim – przynajmniej w górnej sali – duży hałas (nie pomogła tu zapewne obecność grupy ok. 20 osób). Rezerwacja jest także konieczna na wieczór, zwłaszcza w weekend – gdy wychodziliśmy w piątek ok. 20, nie widziałam wolnych miejsc, przy czym, co ciekawe, nie miałam wrażenia, by stoliki były zajęte głównie przez turystów.

Winding StairWinding StairZachęceni ww. doświadczeniem, poszliśmy także do The Legal Eagle, siostrzanej restauracji „Krętych schodów” (właścicielką tych oraz jeszcze paru innych dublińskich lokali jest zresztą kobieta), i jak to określiłam w rozmowie z rodzicami, będącej „pubem plus”. Albo na oko tradycyjny pub, ale z ofertą restauracyjną. Obsługa tym razem była modelowa (przesympatyczna młoda włoska kelnerka, uśmiechnięta od ucha od ucha, będąca w stanie odpowiedzieć wyczerpująco na wszystkie pytania dotyczące menu, doradzić, znaleźć coś spoza karty itd.), jednak kulinarnie miejsce plasuje się oczko niżej w moim odczuciu niż Winding Stair. To nie znaczy, że było niesmacznie – na stole znalazły się i (ponownie) ostrygi, i sałatka ze smażonymi pomidorami, i przystawka ze szpikiem wołowym, i małże, i podpłomyk (wypiekany w piecu chlebowym) z burratą. Plus różne irlandzkie piwa rzemieślnicze (karta jest tu długa), w końcu to pub ;). Wybrałabym się ponownie, ale nie byłby to mój pierwszy wybór.

The Legal EagleSkoro o pubach mowa, od drugiego dnia pojawił się temat tzw. Scotch egg, za którym osobiście nie przepadam w klasycznej postaci (bo, jak dla mnie, ten krewny pieczeni rzymskiej zawiera stare jajko ;), albo mam problem z jajem na twardo ugotowanym z wyprzedzeniem). Gdy trzeciego dnia jajko wciąż było na tapecie, wpisałam w Google „best Scotch egg Dublin”, i tak trafiliśmy do L. Mulligan Grocer, który wbrew pozorom nie jest sklepem spożywczym, tylko gastropubem. Na stół wjechały jaja dla trzech osób, dwa „normalne” i jego wege (dla mnie, z ciekawości). Okazało się, że to Scotch egg w wersji luks, usmażone na świeżo i podane na ciepło, i jest to zupełnie inne  (pozytywne) doznanie smakowe niż wersja na zimno! Oprócz tego na stół była wędzona makrela na ciepło, sałatka z kaszanką i parę tzw. flights do przetestowania trzech piw z szerokiej oferty pubu – niestety wybranych przez obsługę z góry, i jedna próbka to był nielubiany przeze mnie tzw. sour (postarałam się wypić szybko ;). Polecam jeśli macie ochotę na piwo i/lub nietypowe, a smaczne, „najlepsze jajka po szkocku w Dublinie”.

L. Mulligan GrocerMożecie się zastanawiać, czemu nie ma ani słowa o fish & chips, zwłaszcza, że wspominałam, że byłam także nad samym morzem. Oczywiście, widziałam wiele smażalni, także taką dość obleganą w Howth, sprzedającą na wynos (ale nie w gazetach ;), ale rzecz w tym, że nigdy nie byłam wielką fanką, a od przedawkowania ryby smażonej na głębokim tłuszczu w Utrechcie (czy też w ogóle smażonych rzeczy w Utrechcie…) nawet poważnie o zjedzeniu ryby z frytkami nie myślę. Towarzysze podróży się jednak skusili, i na stole do dania pojawił się ocet do frytek, z czego akurat skwapliwie skorzystałam, do doprawienia własnych frytek ;).

HowthPoza tym, że piliśmy wspomniane wyżej piwa rzemieślnicze, czy a la Disraeli*, popijaliśmy ostrygi Guinnessem w Klaw, zaliczyliśmy wizytę w muzeum narodowego browaru, tj. ponownie Guinnessa. Miałam poczucie, że to pewnie pułapka na turystów, ale jak bardzo, przekonałam się dopiero w środku ;). Jeśli macie problem z tłumem i hałasem – nie idźcie. Teoretycznie liczba miejsc jest ograniczana, ale w praktyce ludzi jest bardzo dużo, miejscami robią się przestoje/kolejki. Nie żałuję, że byłam, bo jednak udało mi się wyłuskać parę ciekawych informacji, np. nt. „matki czarnego piwa”, tj. Olivii, żony Arthura Guinnessa, czy innej matki: takiej od fermentacji (podobno firma trzyma zamrożone „drożdże Artura” , i obecnie używane w browarze drożdże piwne od nich pochodzą). Plusem jest także to, że w cenie biletu jest pinta (ew. inny napój), a kupon można zrealizować w kilku miejscach, np. barze, w którym uczą prawidłowo nalewać piwo. Nawet miałam ochotę się sprawdzić jako barmanka, ale niestety, do atrakcji była kolejka a pozostałe towarzystwo wolało napoje nalane przez profesjonalistów. Zajrzeliśmy więc do hali, w której oferowano flighty (i jednocześnie trwał pokaz tańca irlandzkiego w ogłuszającej oprawie dyskotekowej ;), ale ostatecznie poszliśmy do Arthur’s Bar na górnym piętrze (gdzie jest największy wybór piw). Spróbowaliśmy lagera, pale ale i, przede wszystkim, wreszcie porównaliśmy draught (standardowego Guinnessa z kija) z foreign extra stout. Od kilku bowiem lat – kiedy mamy okazję spróbować Guinnessa, a nie jest to często – mieliśmy z M wrażenie, że coś się w tym piwie zmieniło, tzn. że stało się dziwnie lżejsze. Wiem, że producent stosuje obecnie wegańską formułę (bez karuku), ale smak i konsystencja (podobno) jest ta sama. Rozważałam chrzczenie (ale i w Warszawie, i w Londynie, i Dublinie?), a potem, że może mylimy gatunki. Wnioski u źródła są jednak takie, że… chyba to my się zmieniliśmy ;). Pianka na draught jest taka jak trzeba i jak zawsze, kawowa i kremowa, ale reszta, choć smaczna, wciąż wydaje mi się nie tak ciężka, jak zapamiętałam z (chrząk) poprzedniego stulecia; konkretny i gęsty dla odmiany jest właśnie foreign extra stout¸ale nie ma tej pianki (pewnie dlatego, że nie ma ciekłego azotu, który jest w draught). Dodatkowo, co ciekawe, M powiedział, że extra stout jest dla niego jednak… za ciężki. Wydaje mi się, że ideałem obecnym byłoby dla mnie połączenie tego ostatniego piwa z kawową pianką z draught, ale faktycznie ciężko szłoby mi wypić więcej, niż 0,3l. Tym wszystkim testom towarzyszył kolejny plus, tzn. spontaniczne tańce ludowe w wykonaniu lokalnej klienteli, albo chłopaki na wieczorze kawalerskim (czy podobnej imprezie) zostali wyzwani przez panią na wyjściu rodzinnym. Pozostali goście zapewnili doping i aplauz ;).

Liffey, DublinMam nadzieję, że powyższy opis stanowi dowód na to, że Irlandia (a przynajmniej Dublin) może być smaczny; liczę na to, że kiedyś zapoznam się z prowincją, i że będzie nie tylko malownicza (bo tego miałam przedsmak już w Howth). Może zauważyliście, że w opisie brakuje miejsc kawowych, i to prawda: z powodów praktycznych ograniczyłam się do kawy w hotelu/sieciówce tuż obok, „na mieście” pijąc ją tylko raz, na targu w Howth, ale z tego co widziałam, stolica Irlandii jest pod tym względem dobrze rozwinięta. Następnym razem, kiedykolwiek on nastąpi, może będę mogła to sprawdzić dokładniej.

* Podobno były premier Wielkiej Brytanii przepadał za połączeniem ostrygi + stout.

Howth