Bistro A la Fourchette/Przekąski Zakąski

Lubię kryminały retro. W tych dziejących się w okresie międzywojennym, bohater, zazwyczaj (nad)komisarz policji, prędzej czy później ląduje w jakimś lokalu, oczywiście w sprawach służbowych. Komisarz Maciejewski M. Wrońskiego popija tam np. kawę z prądem, albo czystą zakąszaną meduzą (galaretką z wkładką mięsną); Eberhard Mock M. Krajewskiego stosuje podobną dietę*. Nadkomisarz Drwęcki K.T. Lewandowskiego mniej się szlaja po spelunkach – bywa głównie w warszawskiej Ziemiańskiej, a alkoholem się raczy głównie podczas spotkań towarzyskich w mieszkaniach prywatnych (ale za to jada bardzo dobrze i urozmaicenie – dania opisane zwłaszcza w Elektrycznych perłach to temat na osobny post ;). Niemniej, lokale opisywane przez ww. pisarzy mają specyficzny klimat: są miejscem, w którym zdobywa się informacje, obserwuje podejrzanych i nawiązuje cenne znajomości. Kelnerzy widzą i wiedzą wiele, a czasem nawet podzielą się swoją wiedzą. Za kołnierz nikt nie wylewa. Myślałam, że podobne miejsca można znaleźć już jedynie na kartach książek, ale się myliłam.

Bistro A la Fourchette/Przekąski ZakąskiGdy pierwszy raz zobaczyłam jeszcze z daleka bistro A la Fourchette (vel Przekąski Zakąski), zwróciłam uwagę na tłum zgromadzony przed wejściem – ludzi stojących na Krakowskim Przedmieściu, pijących piwo lub mocniejsze trunki, z talerzami ustawionymi na zewnętrznych parapetach budynku. Powodów dla tego zjawiska – bo gdy poszłam tam kolejny raz, było tak samo – jest kilka. Po pierwsze, miejsc siedzących jest raptem parę, przy bufetach przy oknie, a stojących – przy barze – także niewiele. Można kłębić się pośrodku lokalu, ściskając szlankę, lub wyjść na zewnątrz. Po drugie, wszystkie napoje – alkoholowe lub nie – kosztują 4 zł, a wszystkie przekąski/zakąski – 8 zł. Stąd duże zainteresowanie miejscem i traktowanie go jako przystanku do napitki/przekąszenia czegoś w drodze do domu lub przeciwnie: na inną imprezę.

Menu jest w przejrzysty – obrazkowy – sposób przedstawione na ścianach (przekąski widać na zdjęciu na lewo: testowałam aparat w nowej komórce M). Pozycje oznaczone są numerkami, co ułatwia sprawę barmanom („nie ma nr 2, 4 i 6” np). Jadłospis czyta się jak fragmenty ww. kryminałów retro: można przekąsić np. śledzie, nóżki w galarecie (ze sporym dzbanuszkiem octu podawanym osobno), awanturkę i podobno tatar (podobno, bo za każdym razem, gdy M uparcie o niego prosił, go nie było). Aż człowiek spodziewa się, że zaraz wejdzie Nikodem Dyzma…

Sądzę jednak, że do Przekąsek Zakąsek nie chadza się dla wyśmienitej kuchni, bo nie należy się jej spodziewać, a z ww. powodów – i dla atmosfery. Część pracowników jest niemłoda i tak, jest starszy kelner, który dzieli się z klientami i współpracownikami mądrościami życiowymi. W Bistro bywa sporo cudzoziemców, co mnie nie dziwi: gdybym miała jakiegoś do oprowadzenia po Warszawie, też bym go tam zaprowadziła, najlepiej wieczorem, i najlepiej poprzedzając wizytę seansem filmowym w klimacie epoki.

*Na tyle, na ile się zorientowałam, bo akurat książek o tym bohateru nie lubię i przeczytałam tylko dwie.