Lublin i MandragoraLublin i Mandragora

Jutro wyjeżdżamy z Lublina. Bardzo spodobało mi się to miasto. W pierwszej chwili skojarzyło mi się z Wilnem, a potem – czy też przez myśl o Wilnie – z miastami na południu Europy, w Portugalii czy we Włoszech. Być może to dlatego, że z wyjątkiem jednego dnia, trafiła nam się niemal śródziemnomorska pogoda (i tak samo było dwa lata temu na Litwie). Słońce i upał sprawiają, że wąskie uliczki i zaniedbane kamienice nabierają niezwykłego uroku, tak, że mogłabym się po tych zaułkach kręcić godzinami… Żeby nie było, że nie wyszliśmy poza Starówkę – wyszliśmy 😉 (np. do Ogrodu Botanicznego UMCS, który także polecam, pobliskiego skansenu czy na cmentarz przy ul. Lipowej), jednak to Stare Miasto wywarło na mnie największe wrażenie.

Lublin i MandragoraLublin i Mandragora

Pierwszego wieczoru w mieście poszliśmy do żydowskiej restauracji Mandragora, w której zjedliśmy kolację i wysłuchaliśmy koncertu Lubliner Klezmorim. Muzykę tych ostatnich, zwłaszcza na żywo, gorąco polecam; zresztą ciekawym przeżyciem jest wysłuchanie koncertu klezmerskiego w małej salce na kilka stolików. Zważywszy na to, że było ciemno, a gdy koncert się na dobre zaczął, już nie myślałam o zdjęciach, mam tylko jedną, hm, fotograficzną impresję klezmerską (poniżej na lewo):

Lublin i MandragoraLublin i Mandragora

Wnętrze restauracji (widoczne powyżej) także bardzo mi się podobało, a z dań, których skosztowałam (podczas łącznie dwóch wizyt, bo jeszcze wróciliśmy po koncercie), gorąco polecam gęsi pipek – powinien smakować także osobom, które nie przepadają za podrobami. Przeczytałam w jakiejś internetowej recenzji Mandragory, że podają jedzenie „domowe”; sądzę, że jest to do pewnego stopnia prawda, a przynajmniej (w najlepszym znaczeniu tego słowa) odnosi się właśnie do gęsiego pipka. Jedliśmy także hummus (nieco inny, niż zwykłam jadać i robić – grubiej zmielony/utarty i lżejszy!), gefilte fisz, śledzie z rodzynkami, pierogi czosnkowe (dość ciężkie i obfite danie – nie dla każdego), zupę jerozolimską (rybną, ale o słodkawym smaku, z rodzynkami i migdałami – b. nietypowy smak) oraz czulent. Ten ostatni także różnił się od wersji, którą zrobiłam parę miesięcy temu – był z kaszą gryczaną i paroma rodzajami fasoli, ale bez mięsa.

Lublin i MandragoraLublin i MandragoraLublin i Mandragora

I do tego izraelskie wino (Shiraz Cabernet), woda z miętą i świeżą pomarańczą, potem mocna herbata miętowa, która, jak wyraziła się kelnerka, „przyleciała do nas z Izraela”. Sądzę, że jeszcze kiedyś zawędruję do Lublina, a wtedy znów odwiedzę to miejsce. Tymczasem jutro ruszamy na Roztocze!