Przy okazji tych ciasteczek wspominałam przepis Halberka na domowe masło orzechowe. Ostatnio natchnęło mnie ponownie, by je zrobić, i naprawdę polecam: zwłaszcza, jak pisze Halberek, jeśli ktoś potrzebuje większych ilości, a w PL masło orzechowe do najtańszych nie należy.
Najpierw musimy zmielić solone orzeszki arachidowe, ilość dowolna (u mnie teraz 300 g): w młynku, maszynce lub malakserze (ten ostatni nie miele tak drobno, co da nam efekt masła "crunchy" – ja osobiście wolę). Następnie umieszczamy orzeszki w malakserze lub misce robota z końcówką do ucierania, i pomału, spokojnie, lejemy olej roślinny w b. małych ilościach przy jednocześnie pracującym robocie/malakserze. Do utarcia widocznego słoika (ok. 350 ml) masła potrzebowałam ok. 2-2,5 łyżek i można było dać minimalnie więcej, bo jest lekko suche; zarazem Halberek pisała, że dała łyżkę na 1 kg i wyszło jej dość płynne, więc wszystko zależy, także pewnie od drobności orzeszków. Sprawdzamy smak, dodajemy trochę cukru (najlepiej brązowego) i ew. soli (ja tym razem nie potrzebowałam, orzeszki były mocno słonem) i jeszcze raz krótko miksujemy. Przekładamy do słoika. Poprzednia edycja masła stała spokojnie w szafce kilka tygodni, zanim ją zjadłam do końca. Podobno jeśli nie zależy nam na trwałości masła, smaczniejsza jest wersja utarta z masłem.