Rok temu na nartach sfotografowałam dwa koty w ośrodku Graukogel, niedaleko Bad Gastein: o jednym myślałam, że jest kotką, drugi wyglądał wyraźnie męsko. W tym roku mogłam się przekonać, co z tego ostatniego wyrosło: wielki, czarny kocur, wylegujący się na specjalnym hamaku w barze przy środkowej stacji wyciągu (przy drugim zdjęciu zaparował mi aparat):
Od kelnerki dowiedziałam się, że kocur nazywa się Peter (Pieter), a drugi, pusty koci hamak należał do jego brata: z rysopisu sądząc, tej właśnie „kotki”, którą rok temu fotografowałam. Brat Piotrusia nazywa się Max, ale choć kilka razy odwiedziłam bar, nigdy go nie spotkałam. Jak powiedział M., z pewnością znalazł sobie lepszą miejscówkę – na przykład w kuchni.
A to już koci łobuziak w Lienz: siedział pod karmnikiem dla sikorek, który się kołysał, a kot się oblizywał – hm…
PS. Przyznaję, że trochę zaniedbałam bloga, ale można powiedzieć, że zbierałam materiały… Zresztą, wyjazd zbliża się do końca i wkrótce wszystko wróci do normy.