Gdy przygotowywałam ‘kolację prawie jak w Jerozolimie’ lub przyrządzałam inne przepisy np. z książki Ottolenghiego, miałam co prawda nadzieję, że kiedyś zjem jakąś kolację w Jerozolimie, bez ‘prawie jak’, ale planów sprecyzowanych żadnych nie było. Gdy plany pojawiły się na wiosnę tego roku, dość długo nie mieliśmy pewności, czy nie pokrzyżuje ich Covid; ostatecznie musieliśmy tylko spełnić szereg warunków typu dwa testy (i które zresztą zostały zniesione tuż po naszym urlopie – bywa, i tak się cieszyłam, że tzw. kwarantannę w oczekiwaniu na wynik przespałam odreagowując nocny lot, bo przy szybkim teście była ona tylko czterogodzinna 😉).

Bajgle jerozolimskie, tahina i co innego jadłam w IzraeluSześciodniowy wyjazd oznaczał, że skupiliśmy się na top liście do zobaczenia, gdzie na pierwszym miejscu była Jerozolima, a na drugim Masada; był też Tel Awiw z powodów praktycznych. Czy było tak, jak się spodziewałam? I tak, i nie. Tel Awiw w gruncie rzeczy spełnił oczekiwania (może nawet trochę je przekroczył, tzn. myślałam, że będzie mi się wyraźnie nie podobało, tymczasem miłości nie było, ale rozumiem, czemu inni ją czują). Jerozolima jednak… wiele rzeczy mi przypadło do gustu, ale nie jest to miasto, do którego chciałabym wracać co i rusz (co czuję w przypadku Londynu, Krakowa czy Rzymu, i za Nowym Jorkiem też tęsknię). Na szczęście jednak były ostatnie dwa dni wyjazdu, czyli Pustynia Judzka (a konkretnie Ein Gedi, Arad, a następnego dnia Masada), zakończone krótkim pobytem nad morzem w Palmachim przed powrotem do Tel Awiwu, i to „zrobiło” wyjazd. Ba, im więcej czasu upływa, czuję, że mogłabym wrócić i np. zwiedzić Tyberiadę czy Hajfę (które były na liście, ale nie priorytetowej).

Bajgle jerozolimskie, tahina i co innego jadłam w Izraelu

Tu czuję, że powinnam zamieścić tzw. disclaimer na temat np. odwiedzonych miejsc i ich postrzegania: z pewnością dla wielu osób wycieczka do Izraela jest pielgrzymką, i ich odbiór np. Jerozolimy będzie inny, niż mój; prawdopodobnie wówczas też uwzględnią miejsca, które pominęliśmy (i samo hasło ‘Tyberiada’ ma inny wymiar niż dla mnie). O takich rzeczach nie będę jednak tu opowiadać 😉. Inną stroną medalu są kwestie polityczne czy społeczne, do których też nie będę się odnosić – ale myślę, że jeśli ktoś z zasady bojkotuje wyjazdy do Izraela, przestał czytać post już po jego tytule.

Bajgle jerozolimskie, tahina i co innego jadłam w IzraeluWracając do oryginalnej tematyki bloga, co jadłam na miejscu? Nastawiałam się na smaczny wyjazd, i tu się nie zawiodłam. Zaliczyłam kilka flagowych dań, choć z jakiegoś powodu nie zjadłam… hummusu (E., której o tym opowiedziałam: „Nie wiem, jak wam się to udało”), ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że sos z tahiny był prawie codziennie (i więcej o nim na końcu wpisu). Kulinarne plusy wyjazdu:

Bajgle jerozolimskie, tahina i co innego jadłam w Izraelupomidorowa szakszuka w naszym hotelu w Tel Avivie; i generalnie śniadania to moim zdaniem mocna strona izraelskich kawiarni i innych lokali, choć uwaga! Przeciętny zestaw śniadaniowy spokojnie nakarmi co najmniej dwie osoby. Wszystkie trzy zestawy, z którymi przez sześć dni miałam do czynienia, zawierały bardzo dużo warzyw (surowych – słynna sałatka izraelska! – i/lub pieczonych), pasty warzywne i/lub twarogowe, ww. sos z tahiny, pieczywo; raz także wędzoną rybę (oraz pankejki z konfiturą wiśniową, czy też może pszenne bliny, zważywszy na ukraińsko-rosyjskie małżeństwo, które je nam dostarczyło do kwatery w Arad, ale traktuję to jako wyjątek ;). O dobrą kawę także moim zdaniem w Izraelu nietrudno.

Bajgle jerozolimskie, tahina i co innego jadłam w Izraelufalafel na targu arabskim w Hidmi Falafel, względnie blisko Bramy Damasceńskiej w Jerozolimie, z polecajki internetowej. Nie wiem, czy najlepszy, ale smakował, był sycący, wydawał się autentyczny, w kolejce stali zresztą nie tylko turyści 😉.

sabich w Aricha Sabich vis a vis targu Mechane Yehuda w Jerozolimie (łatwo miejsce przegapić, polecam porównać zdjęcie frontu w Google z rzeczywistością 😉), albo coś, co muszę odtworzyć. Jest to drugi najpopularniejszy streetfood, kanapka z pity wypchana dobrem, w tym plastrami smażonego/grillowanego bakłażana i jajkiem. Podobnie jak falafel w picie, dla mnie starczył za główny posiłek.

piwo w BeerBazaar na ww. targu – dla wielbicieli piw rzemieślniczych. Trochę wybrzydzałam, i pan nalał mi na spróbowanie po odrobinie prawie wszystkiego co było, a potem i tak uznałam, że pierwszy wybór M był najlepszy ;). Siedząc z widokiem na targ można obserwować dokonywanie zakupów przez ortodoksyjne pary (bez macania owoców nie ma ich kupowania!). Na samym targu kupiłam tylko dwie przyprawy (warzywną do pilawu oraz wariant mieszanki do szakszuki), ale jeśli ktoś czuje zew zakupów, plus ma możliwość przechowania świeżych produktów czy np. wypasionej chałwy na wagę, wybór jest duży.

Bajgle jerozolimskie, tahina i co innego jadłam w Izraelukolacja w pizzerii Kaparuchka w Arad– chyba najlepszy główny posiłek pobytu. Arad było naszą miejscówką noclegową ze względu na (bardzo względną) bliskość Masady czy szerzej rozumianej pustyni (która zaczynała się dosłownie za naszym tarasem), wybranym, bo np. noclegi nad Morzem Martwym w dużych hotelach do nas nie przemawiały. Po przyjeździe spytaliśmy gospodarzy, jakie miejsce polecają spożywczo – wymienili dwa, i to było bliżej. Nie miałam wielkich oczekiwań, a tymczasem było i naprawdę smacznie (zarówno ‘mołdawskie calzone’ z serem, pizza, czekadełkowe oliwki, czy wreszcie lokalne białe wino), i sympatycznie, co nie zawsze w Izraelu jest oczywiste (nie, żeby ktoś był niemiły, ale np. przyzwyczaiłam się, że w Polsce, przynajmniej w miastach, już teraz obsługa się uśmiecha – a tam to raczej rzadkość ;). Do tego dochodził klimat prawdziwie lokalnej knajpy (wyglądało na to, że większość klientów przychodzi z okolicznych domów po zamówienia na wynos). Polecam, gdybyście przypadkiem zawędrowali.

Bajgle jerozolimskie, tahina i co innego jadłam w Izraelubajgle jerozolimskie. Nie zjadłam ich ze straganu w Jerozolimie (patrz zdjęcia), ale ostatniego wieczora w Tel Awiwie w kawiarni Casbah obok hotelu załapaliśmy się na śledzia w towarzystwie bajgla, i wtedy uznałam, że trzeba to upiec. Sama ww. kawiarnia ma ten duży plus, że jest otwarta w szabas, i to od rana do wieczora, serwuje całkiem smaczne jedzenie i izraelskie piwo, ale trzeba się nastawić na długi czas oczekiwania (choć znów, z moich doświadczeń, w Izraelu opieszałość zdarza się częściej niż rzadziej) – poleciłabym, jeśli byście byli w okolicy (zwłaszcza w sobotę ;), ale już nie docelowo.

bajgle jerozolimskieTemat bajgli jednak zbliżył mnie do spraw praktycznych, mianowicie przepisu na te bułki, który zaczerpnęłam z bogatego, acz nieidealnego źródła, jakim jest Palestyna Tamimiego. W swojej wersji przede wszystkim zmieniłam drożdże instant na świeże i zredukowałam ich ilość, użyłam także zwykłego mleka, zamiast takiego w proszku. Ciasto zostawiłam do wyrastania na noc, żeby rano uformować rogale i upiec na śniadanie.

Składniki (6 dużych sztuk)

  • 7g świeżych drożdży
  • łyżka cukru
  • 7 łyżek mleka w temp. pokojowej lub letniego
  • 200ml wody jw.
  • 250g mąki pszennej uniwersalnej lub tzw. bułkowej
  • 250g mąki chlebowej lub manitoby
  • łyżeczka proszku do pieczenia
  • 2 łyżeczki soli
  • 3 łyżki neutralnego oleju
  • sezam

Rozczynić drożdże z cukrem oraz 1-2 łyżkami mleka, odstawić do spienienia/powiększenia objętości. Wymieszać mąkę z proszkiem do pieczenia i solą, dodać drożdże, pozostałe mleko i wodę, zacząć wyrabiać ciasto; gdy już składniki dobrze się połączą, dodać olej. Wyrabiać, aż całość będzie gładka, lśniąca i miękka. Umieścić w natłuszczonej misce, przykryć dokładnie np. folią i umieścić do wyrastania przez noc w chłodnym miejscu (lodówka, zimna piwnica).

Następnego dnia podzielić ciasto na 6 kawałków. Zrobić w każdym otwór, następnie rozciągnąć wzdłuż – bajgiel ma być wyraźnie podłużny a dziura powinna być konkretna (choć jak się przyjrzycie tym lokalnym wypiekom choćby na moich zdjęciach, różnie to wychodzi ;)). Odstawić bułki do wyrastania pod przykryciem. Gdy wyraźnie się napuszą, posmarować mlekiem (ew. rozkłóconym jajem/białkiem, jeśli wam nie żal) i obficie posypać sezamem. Piec ok. 15 minut w 220 st. C (termoobieg). Jeść najlepiej jeszcze ciepłe (następnego dnia można lekko podgrzać, lub zwilżyć i podgrzać).

sałatka izraelska i sos z tahinyBajgle świetnie się nadają na składnik śniadania w duchu izraelskim, z sałatką z ogórka i pomidorów, jajem w dowolnej postaci, jakimś nabiałem, oliwkami, ew. dodatkowymi warzywami surowymi lub pieczonymi, oraz kropką nad i do tych ostatnich, czyli najprostszym sosem z tahiny (bo taki z czosnkiem już pokazywałam). Wersja Tamimiego bardzo przypomina izraelską, choć musiałam dodać więcej wody (może być to jednak kwestia pasty sezamowej). Warto pamiętać też, że sos z czasem gęstnieje. Można spokojnie przygotować też sosu mniej (np. z dwóch łyżek tahiny), wychodząc z założenia, że wody powinno być wagowo tyle, co pasty, a sok z cytryny oraz sól dać o smaku.

Składniki:

  • 75g tahini
  • 1,5 łyżki soku z cytryny (ew. więcej do smaku)
  • 75ml wody
  • ¼ łyżeczki soli (lub do smaku)

Dokładnie połączyć wszystkie składniki sosu za pomocą trzepaczki. Gdyby był za gęsty, jak u mnie, dać więcej wody. Sprawdzić doprawienie (możecie np. chcieć dodać więcej cytryny). Podawać od razu, lub przechowywać w lodówce – wtedy przed podaniem ew. znów lekko rozrzedzić, jeśli za bardzo zgęstnieje. Podawać do warzyw, falafela lub jako sos w kanapkach/nadziewanej picie.

I do tematu wrócę, jak skompiluję w domu sabich 😉.