Gdy ostatni raz dodawałam tu wpis z sekcji Tam i z powrotem, chwilę później wszystko się zamknęło z powodu koronawirusa (lub i na zawsze – czyt. opisywana przeze mnie Labour Cafe, nad czym bardzo ubolewam :/). Z pewną obawą w związku z tym piszę kolejny wpis podróżny. Z drugiej strony, wiem, że sporo osób w tym roku decyduje się tylko na wyjazdy krajowe – może akurat ktoś np. pojedzie na wycieczkę do Torunia i przydadzą mu się wskazówki?

Muzeum Wsi OlenderskiejDo miasta Mikołaja Kopernika mieliśmy jechać jakieś kilkanaście lat temu (celem bezpośrednim miał być antykwariat opisany u Małgorzaty Musierowicz, bo wówczas jeszcze czytałam Jeżycjadę ;). Potem wycieczka miała być z rodziną, kilka lat temu, plany się jednak rozwiały… i w końcu udało się na początku krótkiego czerwcowego urlopu. W mieście spędziłam tylko niecałą dobę, ale jeśli ktoś się waha, zachęcam: warto. Poza odwiedzeniem Muzeum Okręgowego i tego, co lubię najbardziej, czyli skansenu (Olenderski Park Etnograficzny na obrzeżach miasta, tj. w Wielkiej Nieszawce – polecam, jest i ładnie, i od kustoszek można się sporo ciekawych rzeczy dowiedzieć) głównie chodziliśmy po centrum miasta – i w upale, i uciekając przed deszczem. Podobała mi się toruńska atmosfera – mająca coś wspólnego w moim odczuciu z Krakowem, ale może bardziej zrelaksowana. Miasto wydawało mi się również dość zadbane i jak na warunki polskie trochę mniej w miejscach reprezentacyjnych oblepione reklamami itd. Od razu przyznaję: nie byłam w Muzeum Piernika (żadnym z dwóch, które mijałam) i nawet żadnego piernika nie zjadłam, może dlatego że niezupełnie pasują mi do letniej pogody. Jadłam za to inne dobre rzeczy, na przykład…

NaparNa kawę, bezpośrednio po przyjeździe poszliśmy do Naparu. Lokalizacja jest dobra i na kawę (podaną w ładnej, nowoczesnej ceramice, na co nieczęsto zwracam uwagę), i coś słodkiego (np. brownie), i leniwe oglądanie spacerowiczów przez okno. Vis a vis kawiarni jest sympatyczna, niewielka księgarnia Kafka i spółka.

MonkaNa kolację udaliśmy się do Monki, którą miałam na oku już od tego niezrealizowanego wyjazdu rodzinnego ;). Restauracja mieści się na parterze starego spichlerza i sam budynek wart jest zobaczenia przynajmniej z zewnątrz; poniewczasie odkryłam, że są tam również apartamenty na wynajem. Na miejsce dotarliśmy w ulewie i już nieco głodni, co mogło wpłynąć na decyzje przy menu, bo wzięliśmy i deskę ‘bezmięsne to i owo’ na spółkę, i bułę (burgera) z kaczką dla mnie i ‘bardzo świński karczek’ dla M (razem z polecanym polskim Pinot – wszystkie główne dania mają zalecane pasujące wina z rodzimych winnic). W gruncie rzeczy jestem pełna podziwu, że udało nam się wszystko zjeść, poza może jakimś podpłomykiem czy kawałkiem kapusty ;), ale wege przekąski były pyszne (i, jak rozumiem, wszystkie własnej roboty, włącznie z całkiem pikantnym kimchi, oraz wypieku), a dania mięsne również bardzo smaczne. Przy tym ostatnim drobne ale: burger może nie do końca smakować komuś, kto nie lubi podrobów/spodziewa się mięsa typu pierś kaczki, ew. rwany drób – ja lubię, choć byłam zaskoczona. Warto pamiętać też, że konfitowana wieprzowina jest bardzo esencjonalna, ale i sycąca, także ze względu na dodatki (szare kluski, kapusta, ser) – powiedziałabym, że to raczej zimowe danie ;). M w każdym razie wyjątkowo nie miał miejsca na deser, a naprawdę rzadko się mu to zdarza.

Piekarnia Kowalski WojciechKolejnego ranka (o kolacji już zdążyliśmy zapomnieć), przed wyjazdem na zachód, zajrzałam do piekarni vis a vis browaru Jan Olbracht na ul. Szczytnej. Poprzedniego bowiem popołudnia, zanim ulewa nie wygoniła nas z ogródka piwnego, M zwrócił uwagę na retro wystrój wystawy sklepu (ze starymi wagami oraz wentylatorem ;), i z ciekawości chciałam do niego zajrzeć. Liczyłam poza tym na ciekawy prowiant na drogę. Nie myliłam się – było jeszcze ciepłe ciasto drożdżowe, z kruszonką i owocami, w duchu domowym. Poprosiłam o zapakowanie dwóch szczodrych kawałków; na zdjęciu widzicie je już po kilku godzinach podróży, ułożone na stole pt. maska samochodu, więc trochę zmęczone, ale zapewniam, że placek smakował świetnie i owoców nie żałowano, za co duży plus. Google podpowiada, że nazwa lokalu to Kowalski Wojciech. Piekarnia. Swoją drogą, piekarni w Toruniu mam wrażenie, że jest sporo, a zwrócił na to uwagę M, gdy minęliśmy kolejną okrążając starówkę ;).

Wkrótce drugi odcinek polskich podróży, czyli Dolny Śląsk (tym razem zachodni, w odróżnieniu od zeszłorocznego wschodniego i południowego ;).