Od jakiegoś czasu muszę częściej jeździć do Warszawy do pracy, przy czym nie zawsze spotkania zajmują cały dzień, a jednocześnie gdzieś muszę zająć się inną pracą, tj. usiąść na kilka godzin z komputerem w wygodnym, niezatłoczonym miejscu z dostępem do: internetu, toalety, różnych napojów/jedzenia i najchętniej jeszcze gniazdka elektrycznego. Aha, i w komforcie termicznym, czyt. nie gotując się i nie nadmiernie chłodząc ;). W ten sposób przetestowałam trochę stołecznych kawiarni, i nie wszystkie, które uważam za godne polecenia na filiżankę kawy, spełniają ww. warunki, np. przez to, że są za małe i/lub względnie głośne i/lub mają ograniczoną ofertę spożywczą i/lub nie mają klimatyzacji, co latem w Warszawie może stanowić problem. W tej grupie są np. Moko czy Fat White. Parę innych okazało się niewypałami ze względu np. na problemy z obsługą, zimną kawę czy niezrozumiałe oblężenie lokalu, ale nie uważam, bym musiała się nad nimi tu rozwodzić.

Warszawskie kawiarnie do pracy: moje typyTaka ogólna obserwacja, która mnie zastanawia i ciekawi: można by się spodziewać, że w dzień powszedni o np. 10 czy 11 w miejskiej kawiarni będzie pusto, ew. zajrzą jacyś turyści. Tymczasem zauważyłam regularny ruch, a czasem nawet (patrz ww. niewypały) tłok powodujący problem ze znalezieniem stolika. I nie, nie byli to sami studenci i to np. z jednej wycieczki ;). Może raczej oznacza to, że więcej osób, niż się powszechnie wydaje, pracuje/zajmuje się czymś w trybie innym niż biuro od 9 do 17?

Poniżej miejsca, które się sprawdziły. Uprzedzam tylko, że trzecia fala kawy do mnie nie trafia, piję espresso/cortado/flat white i inne formy mnie nie interesują, więc obecności dripów itd. nie oceniam.

Roślina

Największe plusy: lokalizacja blisko metra (kilka minut na piechotę) + położenie w spokojnej części Żoliborza; duży wybór dań (nie tylko śniadaniowych, obiad też zjecie) i napojów z zacięciem wege, ale niekoniecznie wegańskim – próbowałam kawy, kanapki serowo-warzywnej i koktajlu śniadaniowego, wszystko mi smakowało. Lokal wydaje się na pierwszy rzut oka mały, ale w piwnicy jest druga sala. Źródła prądu są, ale nie są dostępne z każdego stolika – warto grzecznie spytać o możliwość podłączenia się. Ogólnodostępna woda i szklanki stoją w rogu. Pracowałam tam ponad 3h ciągiem i miałam wrażenie, że połowa klienteli robi to, co ja, a niektórzy sprawiali wrażenie, że będą tam jeszcze długo koczować ;). Może mało w temacie pracy: roślin w środku jest dużo także na półkach czy parapetach + kawiarnia przyjazna psom.

Forum

Warszawskie kawiarnie do pracy: moje typyW Forum na niemal moich „starych śmieciach”, bo tak postrzegam ul. Elektoralną, spędziłam ok. 4 godzin w grudniu. Plusem była dla mnie wówczas lokalizacja (potrzebowałam czegoś względnie blisko Hali Mirowskiej), ale dystans od np. metra czy innej komunikacji miejskiej jest większy niż w poprzednie kawiarni. Menu jest bardziej ograniczone i bardziej śniadaniowe/przekąskowe, choć są tam np. ciekawe wariacje kanapkowe (np. połączenia wytrawno-owocowe). Do kawy dostaje się (chyba, że ktoś bardzo nie chce 😉 od razu wodę w butelkach jak po lemoniadzie – tzn. takiej z trzydzieści lat temu. I tu dochodzę do czegoś co mnie z jednej strony bawi, z drugiej zastanawia, tzn. trendu estetycznego, który nazywam turpizm. Gdy przeszłam do drugiej sali Forum, poczułam się jakbym się teleportowała do jakiegoś roku 1992 i znalazła w szkolnej kanciapie, ew. na zapleczu osiedlowej biblioteki ;). Może zdjęcie obok to dobrze zobrazuje – zwróciłabym zwłaszcza uwagę na kaloryfer, drzwi, stolik i podłogę 😉 (a, i butelkę też widać). Kwiatki doniczkowe stanowią clou, bo od razu przypominają mi się szkolne „dyżury klasowe”, kiedy z koleżanką „podlewałyśmy kwiatki”. Nie zrozumcie mnie źle, pewne rzeczy z tamtej dekady wspominam całkiem dobrze, ale akurat estetyka w wystroju wnętrz do nich nie należy (a o wynalazkach typu talerze Arcopal nawet nie chcę myśleć). Tłumaczę sobie jednak, że jeśli ktoś w latach 90. dopiero stawiał pierwsze kroki (dosłownie), może to trochę inaczej wspominać… Niemniej, gdy jakoś pogodziłam się ze specyficzną urodą otoczenia, pracowało mi się całkiem dobrze, i spokojnie (bo w pomieszczeniu w głębi, co zrozumiałe, panował zdecydowanie mniejszy ruch czy hałas niż od frontu), choć w pewnym momencie także nieco chłodno (co tłumaczę sobie częstym otwieraniem drzwi dostawczych/tylnego wyjścia vis a vis mojego stolika).

Fabryczna

Kawiarnia Fabryczna mieści się w okolicy, którą znam słabo, tj. na Solcu. W wystroju nuta turpizmu lekka jest ;), ale słabsza niż w poprzedniej kawiarni. Podobnie jak w Roślinie czy Forum, na dłuższe posiedzenie warto zajrzeć do drugiej sali (tu po dłuższej chwili dopiero ją zauważyłam), tj. tej dalej od wejścia. Na duży plus kawa (i jakość – kupiłam nawet ziarna do domu!, i pojemność, bo czasem flat white przypomina bardziej cappuccino XL); karta dań jest dość skromna, śniadania w kilku opcjach (do 13), potem przekąski typu tosty lub coś słodkiego. Jak widać na powyższym zdjęciu, psy są także uwzględniane ;). I muszę się przyznać: w Fabrycznej byłam akurat towarzysko, ale obce głowy przed laptopami wpadły mi w oko, i oceniam kawiarnię jako dobrą do pracy.

A co z sieciówkami?

Dobrze, choć z różnych powodów jak mam wybór wolę pójść do nie-sieciówki, to przyznaję bez bicia, że całkiem sporo roboczogodzin na przestrzeni kilku lat spędziłam w Nero. Dawno, dawno temu miałam też w jednej coś w rodzaju rozmowy o pracę. Kawiarnie spełniają wiele z warunków wymienionych na początku: duże, z wifi, miłą (w moich doświadczeniu) obsługą, klimatyzacją, raczej ok kawą (cortado) – tylko wybór innych wytrawnych art. spoż. jest niewielki, choć kanapki bywają smaczne. Ze słodkich lubię drożdżówki, zwłaszcza bułeczki cynamonowe. No i obecnie w Warszawie, zwłaszcza w centrum, jest tych punktów zatrzęsienie ;). Minusem jest, jak to w sieciówkach, poczucie pewnej produkcji taśmowej, nawet jeśli objawia się to dużą liczbą regałów z książkami czy wygodnymi fotelami.

Warszawskie kawiarnie do pracy: moje typyInną sieciową, dość w porządku opcją, jest Etno – które jak sprawdziłam, ma już całkiem sporo punktów w Polsce, a ten tuż przy Metrze Politechnika był mi bardzo po drodze. Przy stoliku na samym końcu długiego a wąskiego lokalu (rozumiem, czemu zamówienia wydawane są na zasadzie brzęczyków 😉 spędziłam trochę ponad godzinę nad komputerem, zazdrośnie patrząc na pana dwa stoliki przede mną, który podłączył się do źródła prądu ;). Zjeść można teoretycznie sporo w wariacjach sałatkowo-kanapkowych, ale ok. godziny piętnastej wybór był już ograniczony lub zmęczony. Kuskus z warzywami w słoiku był jednak ok, podobnie jak wzięty na wynos bajgiel (zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że była to ostatnia sztuka za ladą a zjadłam ją dopiero jakieś 3h później – albo mogę wybaczyć, że pieczywo odrobinę podeschło). Jeśli jednak zależy Wam na pełnym i świeżym wyborze spożywczym, pewnie lepiej wybrać się wcześniej.

To tyle, jeśli chodzi o raport freelancera ;). A jak to u Was wygląda? Zdarza Wam się praca w kawiarni, czy jest to zjawisko obce/niezrozumiałe?