Lutowa Piekarnia: bułeczki solno-drożdżowe

Dawno temu była sobie na Gazecie Weekendowa Piekarnia: pospolite ruszenie piekarzy i cotygodniowe zadanie. Dzięki temu zaczęłam w ogóle piec pieczywo, więc sentyment pozostał. Od jakiegoś czasu wiem, że podobne akcje blogowe organizuje co miesiąc Amber z Kuchennymi drzwiami, ale gdy raz próbowałam wziąć udział, spektakularnie pomieszałam przepisy (czego owocem była fougasse) ;). Potem zazwyczaj nie pasowały mi terminy, aż do edycji lutowej. Tym razem tematem były proste białe bułeczki – trochę jak mini ciabatty – ale na roztworze solno-drożdżowym. Pomysł brzmi wariacko, ale to działa: drożdże wcale nie umierają podczas nocy w lodówce (z wodą i solą), ciasto zaś jest wyjątkowo miękkie i elastyczne (zarówno przed jak i po upieczeniu), podobno (wg uwag np. Zorry) się także lepiej formuje („podobno”, bo sama z formowaniem bułek nie mam specjalnych problemów… ale na symetrii też mi nigdy nie zależy ;). Ciekawa jestem, jak ta metoda by się sprawdziła w przypadku słodkiego ciasta drożdżowego.

Bułeczki najlepiej smakują świeżo po wystudzeniu – wtedy trudno się im oprzeć, i naprawdę przypominają ciabattę. Można spróbować zastąpić masło oliwą.

Przepis za Amber, z moimi uwagami.

Bułki pieczone metodą solno – drożdżową

Oryginalny przepis pochodzi z TEGO bloga

Składniki (8-10 sztuk):

Roztwór solno – drożdżowy:

  • 100 g wody
  • 10 g soli
  • 10 g świeżych drożdży

Ciasto:

  • 500 g mąki pszennej typ 550 (lub, jak u mnie, jasna orkiszowa)
  • 200 g wody
  • 15 g miodu lub syropu np. z cukru trzcinowego
  • 10 g miękkiego masła
  • roztwór soli i drożdży (jw.)

Dzień wcześniej:
Umieścić sól, wodę i drożdże w  słoiku, zamknąć i wstrząsać, aż sól się rozpuści. Wstawić na noc do lodówki (co najmniej na 4 godziny).

Następnego dnia:
Umieścić wszystkie składniki (z wyjątkiem masła) w misce i wyrabiać kilka minut ręcznie lub hakiem miksera. Następnie dodawać po kawałku masło i dalej wyrabiać (wg sugestii 10 minut, ale to raczej dotyczy ręcznego wyrabiania – w przypadku miksera starczy połowa tego czasu).

Odstawić ciasto do wyrastania (sugerowana temp. 30 ° C – można wykorzystać ciepło resztkowe piekarnika lub, cytując Amber: „Wkładam go do nagrzanego do 50 stopni piekarnika i natychmiast wyłączam piekarnik”) przez około 90 minut. Jeśli pieczecie, jak ja, na kamieniu, po ok. godzinie zacznijcie nagrzewać piekarnik do 230 st. C. (termoobieg).

Wyrośnięte ciasto podzielić na równe 8-10 kawałków i odstawić na blacie/stolnicy posypanej mąką na ok. 10 minut. Następnie uformować bułki (tu przyznaję, że kawałki równo odcięte zostawiłam jak były a zaokrągliłam tylko te mniej wydarzone). Przykryć i odstawić do napuszenia: moje rosły jak szalone, więc trwało to tylko 20-25 minut. Tu uwaga w stos. do oryginału: zawsze bułki wyrastają u mnie bezpośrednio na stolnicy, potem je przekładam na kamień, wsuwając pod spód łopatę, czyt. ich nie odwracam, więc rosną łączeniem do dołu.

Przenieść bułki na łopacie na nagrzany kamień (można wcześniej naciąć – ja je nakłułam kantem łopatki silikonowej) i piec z parą przez ok. 15 minut. Studzić na kratce. Najsmaczniejsze w dniu pieczenia, ale następnego dnia też nimi nie wzgardzicie ;).

Lutowa Piekarnia: bułeczki solno-drożdżowe