Prezentownik 2017: książki kulinarne

Kochani czytelnicy bloga, niektórzy z Was pracowicie zaglądają do kategorii świątecznej, patrząc na przepis na Christmas cake (który już powinien od dawna leżakować), lepki piernik (który jeszcze zdążycie zrobić) czy śledzie. Niestety, w tym roku nie będzie więcej przepisów spod znaku dzyń dzyń dzyń, podobnie jak prawie nie mamy dekoracji tematycznych w domu, bo na nastroju świątecznym raczej nam zbywa. It was always going to be a totally shit time, cytując klasykę.

A jednak mam coś tematycznego, pisanego od jakiegoś czasu: książkowy prezentownik, czyli coś, co pojawia się na blogach często, a u mnie jeszcze nigdy nie było. Tak się złożyło, że niedawno nabyłam cztery książki kulinarne, które bardzo dobrze pasują na prezenty. Skoro do Wigilii jeszcze ponad tydzień, na pewno nie wszyscy je już przygotowali.

Dla tych, co lubią ładne rzeczy: Trufla. Same dobre rzeczy. 

Jeśli jesteście fanami bloga Patrycji Doleckiej zwanej Truflą a na Instagramie śledzicie jej zdjęcia z targów, ogrodu po deszczu czy miny jamnika, to jest coś dla Was. Jeśli jej nie znacie a lubicie ładne zdjęcia (w dużej liczbie!), to też jest to coś dla Was, bo ta książka to (w moim odczuciu) przede wszystkim piękny album, fotograficzna historia codziennego życia, zazwyczaj spędzanego w towarzystwie dziadków autorki. Jest to także, oczywiście, książka kucharska. Przepisy są proste, listy składników krótkie (szkoda jednak, że nie ma indeksu). Znajdziecie tam dania, które często goszczą na zdjęciach Patrycji w internecie – pasta jajeczna, domowy makaron czy pieczona kaczka (ale nie ma chleba, choć go piecze co tydzień); sporo podobnych rzeczy przyrządzam w domu, choć przyznaję, że zupełnie nie kieruję się regułami kuchni wschodu, więc składniki nie zawsze są identyczne ;). Na liście do zrobienia jest fasola z dodatkiem ciemnej czekolady i soba z pieczarkami oraz nori.

Dla tych, którzy chcą wprawić się w świąteczny lub zimowy (niekoniecznie radosny) nastrój: The Christmas Chronicles

Czy trzeba reklamować Nigela Slatera? Jeśli mieliście w ręku choć jedną jego książkę, wiecie, że dania preferuje proste, o krótkiej liście składników, ale często efektowne (i szczerze mówiąc, chyba nigdy na niczym się nie nacięłam – w najgorszym razie było przyzwoicie, a pewnie wykorzystałam co najmniej 30 przepisów). Natomiast jest jeszcze Slatera twórczość niekulinarna: autobiograficzna powieść Toast była wydana po polsku, w telewizji leciał także film; tomy z serii Kitchen Diaries (do których należy część świąteczna) zawierają co najmniej tyle samo treści niespożywczej, co przepisów. Styl ma nieco specyficzny: czasem zachwyca, czasem jest, w moim odczuciu, na granicy poetyckości a pretensjonalności. Z tego ostatniego powodu nie jestem w stanie go słuchać ;). Tak czy inaczej, trudno nazwać jego twórczość wesołą: nad Toast płakałam niejeden raz, opisy ogrodu w Tender też są często melancholijne. W związku z tym trochę się zdziwiłam, gdy na Amazonie przeczytałam parę negatywnych recenzji tej najnowszej, bożonarodzeniowej książki, które zarzucają jej niepotrzebną mroczność i epatowanie śmiercią w tym radosnym czasie; chodziło o wzmianki (jedna jest na chyba 2 stronie, widocznej na podglądzie w sklepie) na temat brytyjskiej zimy stulecia z czasów dzieciństwa autora, kiedy zamarzali bezdomni oraz zwierzęta gospodarcze. Szczerze mówiąc, wystarczy otworzyć pierwszy z brzegu portal informacyjny, żeby na pierwszy rzut oka zobaczyć 10 bardziej przygnębiających nagłówków… a uwagi Nigela są uzasadnione, bo są częścią szerszych rozważań na temat przyrody, piękna zimy, ale i jej okrucieństwa; można dodać, że zwłaszcza w kraju, który jest przyzwyczajony do łagodniejszej aury (uwaga bardzo na czasie, zważywszy na opady śniegu aktualnie paraliżujące Wielką Brytanię, jeśli wierzyć mediom :). Poza uwagami na temat pogody, jest sporo wspomnień z dzieciństwa (gorzko-słodkich, jak w Toast), trochę historii, opowieści na temat tradycyjnych potraw świątecznych, nie tylko brytyjskich, oraz przewodnik po świątecznych jarmarkach w Niemczech i Austrii. Łatwo czytelnikowi także wyobrazić sobie codzienne życie autora w starym londyńskim domu pełnym przeciągów (którego fragmenty można obejrzeć TU). Bardzo przyjemnie czyta się ten świąteczny dziennik dzień po dniu (zaczyna się w listopadzie), w miarę upływającego adwentu. Kulinarnie na razie zrobiłam pieczoną kapustę z sosem serowo-beszamelowym.

Prezentownik 2017: książki kulinarne

Dla miłośników retro w nowej odsłonie: Retro kuchnia

Anię Truskawkową też każdy zna – Strawberries from Poland to jeden z najstarszych polskich blogów kulinarnych, sama pamiętam też Anię z czasów Galerii Potraw. Poprzednią jej książkę, wspomnienia okraszone przepisami, też kupiłam; na najnowszą czekałam niecierpliwie ze względu na temat, który mnie interesuje (w szerszym zakresie, niż tylko kulinaria ;). Zaskoczeniem był gabaryt książki – to całkiem gruby tom, a i przepisów w związku z tym jest sporo. Podzielone są na klasyczne kategorie tematyczne: zupy, dania mięsne, rybne czy warzywne, są też osobno wydzielone jaja, leguminy oraz różne napoje. Sekcje rozpoczynają szkice historyczne. Każdy przepis zawiera oryginalne danie (wraz z autentyczną pisownią oraz zapomnianymi nazwami) oraz dzisiejszą interpretację autorki; czasem dość wierną, czasem luźną inspirację, warto jednak podkreślić, że nie są to bezpośrednie realizacje starych receptur. Niestety, znów brakuje mi indeksu. Są za to oczywiście zdjęcia, po jednym do każdego przepisu, i tak w oko wpadły mi pstrągi marynowane (ale chyba najładniejszym ujęciem pozostaje dla mnie to z kaczką z kaparami – ja bym je dała na okładkę ;). Może wreszcie się teraz zmobilizuję do zrobienia ulubionej sztuki mięs…

Dla osób towarzyskich: Round to ours 

Książkę duetu Jackson & Levine kupiłam właściwie z rozpędu – włożyłam ją na listę życzeń, bo ktoś polecał, a potem przypadkiem zobaczyłam promocję cenową i bdb recenzje w sklepie. To kolejna pozycja dla miłośników ładnych zdjęć, albo książka kulinarna jak album fotografii – z zastrzeżeniem, że przepadacie za ujęciami nieporządnych, hipsterskich kuchni, miejskiego ogrodu ozdobionego lampkami, wzorzystych tapet a la William Morris oraz zwiewnych sukienek z haftem na skądinąd atrakcyjnych autorkach ;). Jedzenie też bywa fotografowane. Panie specjalizują się w różnego typu przyjęciach, jako prowadzące tzw. supper club, i o tym jest książka: ponad 20 scenariuszy/menu różnego typu imprez, każda o innym motywie (hiszpańska uczta, śniadanie na kacu, piknik w drodze, wieczór filmowy, itd.). Jest też opcja menu zimowego oraz na drugi dzień Bożego Narodzenia. Poza przepisami są wskazówki nt. dekoracji stołu czy muzyki (co bdb rozumiem, bo w czasach, gdy prawie co tydzień mieliśmy gości, miałam kilka folderów ze stałymi hitami). Ciekawa jestem, jak wielu czytelników nie zapragnie zaraz, natychmiast zaprosić do siebie parę osób. Jeśli chodzi o same przepisy, nie czuję się na razie bardzo zmotywowana do przyrządzenia jakiegoś dania (bo najbardziej mnie ciągną potrawy letnie lub wiosenne, typu gratin z bakłażana, choć drinki całoroczne 😉 też wyglądają nieźle), ale z przyjemnością oglądam zdjęcia.

I jak, znaleźliście coś dla siebie?