Dzisiaj odkryłam (ach, te wspomnienia „Tego dnia” na Facebooku), że blog kończy równo 10 lat. Nie będę truła, że „kiedy to minęło”, bo akurat przez tą dekadę całkiem sporo się w moim życiu zmieniło (z przeprowadzką z Warszawy na Mazury na czele), ale myśl, że przez ten czas blog mi towarzyszył, jest całkiem miła. Może i pisałam kiedyś więcej, ale za to (mam nadzieję 😉 potem ilość przeszła w jakość. Są tu zapisy różnych wyjazdów, od Indii po Kanadę; można prześledzić ewolucję wypieków, od pierwszych niewydarzonych bochenków na zakwasie po takie całkiem wyględne, dobrze wyrośnięte i wypieczone. Są recenzje kulinarne i zdjęcia kotów (w tym Oscypka, za którym wciąż tęsknię). Jak napisałam te 10 lat temu, jest to blog o kuchni, ale nie tylko 😉 – i obecnie jest to zapis całkiem sporego fragmentu mojego życia.
I wracając do kulinariów, skoro jest wpis, którego miało nie być: parę dni temu upiekłam, po raz pierwszy w życiu, babeczki z masą bakaliową vel mince pies. Jest to o tyle zabawne, że masę bakaliową (bdb pomysł na wykorzystanie nadmiaru owoców bogatych w pektyny) robiłam już wiele razy, tylko, że albo robiłam z niej dużą tartę, albo przekładałam nią piernik, albo wsadzałam ją do drożdżówek (ew. smarowałam ciasto francuskie dla idiotów). Nigdy jednak nie poszłam w małą formę, przy czym koniecznie zależało mi na gwiazdkach na wierzchu.
Jeśli posiadacie duży słój mincemeat (wspominam poniżej też o kupnej, bo w końcu Wyspy pełne rodaków 😉, babeczki mogą być awaryjnym ciastem świątecznym, bo choć chyba najlepiej smakują na świeżo, lekko ciepłe lub letnie, można je podgrzać przed podaniem. Tu w ogóle użyłam eksperymentu pt. quincemeat, masy na bazie pigwowca, który wyszedł świetnie a niepotrzebnie martwiłam się, że nie zapisałam przepisu – oględziny Domestic goddess wykazały notatki ołówkiem na marginesie. Innymi słowy, w sezonie pigwowcowym, czyli przyszłą jesienią, możecie się spodziewać przepisu.
A więc te mince pies…
Składniki:
- 500ml dobrej jakościowo mincemeat, kupnej lub domowej, np. jabłkowej lub z pigwowca, ew. patrz sugestia poniżej*
- ulubione lekko słodkie ciasto kruche z 250g mąki (u mnie 250g mąki, 125g masła, szczypta soli, 40g drobnego cukru i kilka łyżek maślanki)
- opcjonalnie: 2-3 łyżki pokruszonego marcepanu
Schłodzone ciasto rozwałkować cienko, ale nie przesadnie, wyciąć krążki (jak na pierogi) szklanką lub wykrawaczką, wyłożyć ciastem 16-18 foremek na małe tartaletki (u mnie najlepiej sprawdziły się zwykłe metalowe, niczym nie posmarowane). Schłodzić w lodówce na czas rozwałkowania pozostałego ciasta, by wyciąć gwiazdki na wierzch babeczek. Nałożyć do każdej tartaletki po ok. 2 łyżeczki (jak widać po zdjęciach, ja jej nie żałowałam…) masy bakaliowej, delikatnie posypać marcepanem, jeśli używacie i nakryć gwiazdką z kruchego ciasta. Piec ok. 20 minut w 200 st. C. (termoobieg) do lekkiego zezłocenia, studzić na kratce. Jeść najlepiej tego samego dnia, lekko ciepłe i posypane cukrem pudrem. Na drugi lub trzeci dzień po pieczeniu są oczywiście wciąż jadalne, ale ciasto lekko stwardnieje; najlepiej babeczki lekko podgrzać przed jedzeniem.
* I teraz wskazówka: co jeśli nie macie mincemeat? Użyjcie 500ml dobrych powideł (ew. brusznicy/żurawiny do mięs), zmieszanych z hojną garścią lub dwiema posiekanych bakalii, np. migdałów, rodzynek i skórki pomarańczowej, a całość lekko skropcie amaretto lub brandy. Żurawinę warto lekko dosłodzić brązowym cukrem. Warstwę powideł posypać, jak powyżej, pokruszonym marcepanem.
A swoją drogą ciekawa jestem, u ilu osób zagoszczą na stole śledzie grzybowe, które zwłaszcza dzisiaj cieszą się ogromnym powodzeniem na blogu ;). Wesołych – albo przynajmniej spokojnych – Świąt.