Pączki francuskie (gniazdka hiszpańskie)

Dawno temu (m.in. ze względu na pracę Mamy) spędzałam codziennie czas na Osiedlu „Przyjaźń” w Warszawie. Drewniane domki fińskie, pomalowane na najróżniejsze kolory i często otoczone niewielkimi ogrodami, mieszkance bloku wydawały się atrakcyjne i romantyczne (zawsze dużo czytałam, a książki obyczajowe Astrid Lindgren czy L.M. Montgomery należały do moich ulubionych). Lokalna cukiernia niestety nie mieściła się w zbyt pięknym pomieszczeniu: była to blaszana buda na skraju bitego podwórza (błotnistego po deszczu) za sklepem wielobranżowym (w którym kupowało się zeszyty różniące się tylko wnętrzem – linie, kratki lub gładkie, a za produkt luks uchodził jogurt wieloowocowy/serek homogenizowany). Asortyment się zmieniał: ciasto owocowe (chyba z truskawkami) było tylko raz czy dwa i ku mojemu żalowi już nie wróciło, bajaderki, lubiane przez Mamę, pojawiały się sporadycznie. Pączki francuskie jednak sprzedawano regularnie i przez jakiś czas jadłam je jeśli nie codziennie, to przynajmniej raz w tygodniu i… chyba od tamtych czasów ani razu. Nazwę zapamiętałam właśnie jako „pączki francuskie”, choć wiem, że nazywa się je także „gniazdkami” lub „pączkami hiszpańskimi” (w sumie churros...). Smak pozostał w mojej pamięci i od kilku lat obiecywałam sobie, że w usmażę je w karnawale, bo w końcu ciasto ptysiowe to nic trudnego.

Po zrealizowaniu zadania potwierdzam, że ciasto robi się szybko (zdążycie dzisiaj!), jednak problemem technicznym okazało się wyciskanie gniazdek. Rzadko używam rękawa cukierniczego i nie przyszło mi do głowy, że ma on gabaryty raczej mini – olśniło mnie dopiero przy pierwszym pączku, że taki złożony z jednej „wstążki” ciasta będzie świetnym daniem dla kransoludka. Problem rozwiązałam wyciskając kilka kółek jedno na drugim, żeby uzyskać rozmiar regularny, zasadniczo jednak powinna być większa tutka. Ewentualnie można by masę przełożyć do solidnego woreczka plastikowego i szczodrze uciąć róg do wyciskania.

Przepis za Dorotuś – u mnie z 1/2 składników (12 pączków). Pączki udekorowałam nie sugerowaną glazurą, a zwykłym (u nas) lukrem cytrynowym.

Składniki:

  • 100g mąki tortowej,
  • 50g masła,
  • 2 duże jaja,
  • szczypta soli
  • olej do smażenia na głębokim tłuszczu (ok. 2 litrów)*
  • ponadto: cukier puder, sok z cytryny

Zagotować w garnku 1/2 szklanki wody z solą i masłem. Zmniejszyć ogień, dodać mąkę i szybko całość wymieszać, aż ciasto będzie gładkie i odejdzie od ścianek naczynia. Przestudzić, przełożyć do miksera i utrzeć dokładnie z wbijanymi pojedynczo jajami. Przełożyć do szprycy (patrz uwagi jw.) lub plastikowego woreczka (w którym należy potem uciąć róg, patrz jw.) i wyciskać na papier do pieczenia ok. 6cm koła. Pociąć papier z wyciśniętym ciastem na kwadraty (każdy kawałek papieru – jeden surowy pączek). Smażyć na rozgrzanym do 180 st. C. tłuszczu, do zrumienienia z obu stron – można jak radzi Dorota, przekładać do frytkownicy lub garnka papierem do góry i po chwili go usuwać, można też delikatnie zdejmować ciasto z papieru (M w każdym razie się to udało) i wrzucać na tłuszcz. Usmażone ciastka osączyć na ręczniku papierowym. Po lekkim przestudzeniu (wystarczy 20-30 minut) polukrować, przy czym konsystencję lukru warto wyregulować samemu – proponuję zacząć od ok. 5 łyżek cukru pudru i dodawać stopniowo sok z cytryny, tylko tyle, by uzyskać dość gęstą polewę.

Pączki francuskie (gniazdka hiszpańskie)

Czy odtworzyłam smak dzieciństwa? I tak, i nie, tj. wygląda na to, że nigdy nie jadłam tych pączków świeżych… bo te zaczęły smakować „jak za PRL-u” dopiero na następny dzień ;). Na świeżo są oczywiście lepsze, delikatniejsze, lżejsze i miękkie. Starzejąc się z każdym dniem twardnieją i schną, jednak nawet na trzeci dzień są w moim odczuciu jadalne ;). A że dziś Ostatki…

* PS. Warto pamiętać, żeby nie wylewać go potem do zlewu, skąd trafiłby do kanalizacji; a dlaczego to zły pomysł, można przeczytać tutaj.