Od czasu gnudi wg April Bloomfield chodziły mi po głowie wytrawne leniwe, które robiłoby się nieco krócej, niż kilka dni ;). Pierwsza próba była średnio udana – wtedy po prostu podałam leniwe na stół, do doprawienia na słono lub słodko według uznania, przy czym na słono były zioła do posypania, gruba sól, oliwa, itd. – i uznałam, że jednak to za mało (choć może np. masło szałwiowe dałoby radę…?). Jakiś czas później przypomniałam sobie o obejrzanym już jakiś czas temu (na Filozofii Smaku) przepisie na kluski w sosie pomidorowym. Minęło jeszcze trochę czasu… i pojechaliśmy na urlop, a ja specjalnie wzięłam jeszcze więcej twarogu niż zwykle* ;). Z oryginału zaczerpnęłam pomysł i skład klusek (poza tym, że zioła u mnie z górką i nieco inne), sos był tzw. ulubiony pomidorowy w wariancie z cukinią.
Składniki:
- 500g twarogu (półtłustego, tłustego)
- 2 jaja
- ½ łyżeczki soli
- posiekane zioła – łącznie ok. 2-2,5 łyżki, u mnie mieszanka lubczyku, oregano, bazylii i kopru z fenkułu
- 1 ¼ szkl. mąki (ew. więcej do podsypania)
- sos pomidorowy (u mnie taki jak TU, z dodatkiem ½ średniej cukinii, pokrojonej w kostkę i dodanej na początku)
- opcjonalnie: świeże zioła do dekoracji
Pracę najlepiej zacząć od przygotowania sosu. Gdy ten już się gotuje, rozetrzeć dokładnie twaróg (np. za pomocą praski do ziemniaków lub bardziej zaawansowanego urządzenia – jeśli nawet małe grudki wam przeszkadzają, najlepiej zmielić), dodać żółtka jaj, sól i zioła, dokładnie wymieszać. Białka ubić ze szczyptą soli, dodać do twarogu, wmieszać mąkę. Wyrobić ciasto (można i dłonią 😉 – gdyby bardzo się lepiło, podsypać lekko mąką, ale minimalna lepkość jest akceptowalna. Uformować wałek, odkrawać plastry (grubość dowolna, przyznaję, że moje były dość grube, co niektórzy – tj. M – skrytykowali ;). Opcjonalnie, jeśli sosu jeszcze nie zrobiliście, można ciasto już w formie wałka schłodzić w lodówce, owinięte w folię i zająć się resztą obiadu, a kroić kluski dopiero, gdy sos jest niemal gotowy.
Pokrojone leniwe gotować w dużej ilości osolonego wrzątku, ok. 1 minutę od wypłynięcia (ew. trochę dłużej w przypadku takich grubasów, jak moje). Po odcedzeniu przekładać na talerze, polewać sosem, ew. posypać dodatkowymi ziołami i od razu podawać.
* Niestety, austriacki Topfen zawsze przegra w moich oczach z polskim twarogiem. A ponieważ twaróg, w moim odczuciu, to podstawa, zapas na chociaż tydzień musi być ;).