O swoim stosunku do śledzi już pisałam. Zasadniczo zawsze je lubię, zazwyczaj nawet bardzo a czasem po prostu MUSZĘ ;). To ostatnie uczucie mnie nachodzi np. jeśli trafię w sieci na wzmiankę o ciekawym przepisie. Gdy u Lo trafiłam na przepisy cztery… Tak, przy najbliższej okazji udałam się do sklepu rybnego ;).
Przepisy zrealizowałam dwa, z pewnymi modyfikacjami: na śledzie kawowe (trochę zbliżone do tych, które pokazywałam pół roku temu) oraz cytrusowe. Oryginalnie miały być cytrynowe, ale ponieważ cytryna została w samochodzie, do którego mogłam się dostać dopiero za kilka godzin, a w lodówce była limonka… Sądzę, że ten zamiennik nie zrobił im krzywdy, ba, wręcz przeciwnie. Bazą, jak napisałam powyżej, był przepis z tej strony (Citronsill). Pierwszy raz zaprawiałam śledzie marynowane, nie solone czy matjasy, i trochę obawiałam się efektów – a niepotrzebnie. Lekka kwaśność dobrze gra z limonką i nabiałem (który dzięki jogurtowi jest nieco lżejszy niż sama śmietana).
Składniki:
- ok. 275g (ok. 3 sztuk) śledzi marynowanych w płatach
- 1/2 sparzonej/eko limonki (sok i skórka)
- łyżka jasnego miodu
- 50ml jogurtu naturalnego
- 50ml śmietany (12-18%)
- szczypta soli
Śledzie pokroić na paski ok. 2 cm. Skórkę z limonki zetrzeć na drobnej tarce, wycisnąć sok, wymieszać z pozostałymi składnikami. Dodać śledzie, delikatnie wymieszać, umieścić w słoiku/szczelnym pojemniku w lodówce na co najmniej 12h (jadłam po ok. 18, a potem po następnej dobie, i nie było różnicy w smaku). Świetnie pasują do żytniego lub ziarnistego pieczywa.
PS. Odkryłam przy okazji, że ponieważ wyszukiwarka Bloxowa na Coś niecoś źle wyszukuje polskie znaki, na hasło „śledzie” nic nie wyskakuje – mam nadzieję, że dodatkowy hashtag pomoże. Innymi słowy, TU znajdziecie śledzie na blogu (podejrzanie ich mało ;).