To w ogóle nie była moja kolej na robienie obiadu. M jednak coś wypadło i musiałam coś zrobić z rozmrożoną porcją mielonego mięsa. Chodziły mi po głowie klopsiki, może w stylu tureckich… i sięgnęłam po Jerusalem. U Ottolenghiego/Tamimi jest w czym wybierać, jeśli chodzi o pomysły na mielone i dość długo się wahałam. W końcu jednak padło na klopsy z bobem. Nieważne, że zamiast bobu był groszek, że mięso nie do końca takie, jak zalecano, przyprawa bliskowschodnia, ale inna, niż w przepisie, a zioła też w trochę innej konfiguracji. Ogólna idea jest właściwa i przy podmianach też się sprawdziła ;), a więc inspiracja zadziałała. Oto moja wersja.
Składniki:
Warzywa:
- ok. 280g (waga przed wyłuskaniem) świeżego zielonego groszku, plus ok. 6-8 młodych strąków niewyłuskanych
- 500ml bulionu (drobiowego lub warzywnego)
- oliwa
- ok. łyżki koperku (lub mieszanki takiej samej, jak użytej do klopsów, patrz niżej)
- 6 ząbków czosnku pokrojonych w plasterki
- 4-6 łodyg większego szczypioru/dymki, bardzo grubo posiekanych
- sok z 1 cytryny
- sól, pieprz
Klopsiki:
- ok. 500g mielonej wołowiny
- 1 średnia/mała cebula, bardzo drobno posiekana
- ok. 120g bułki tartej (ew. otrąb, ew. mieszanka)
- ok. 3 łyżek (przy czym ½ łyżki odłożone do posypania) mieszanych ziół: u mnie mięta, kolendra i koperek, z przewagą tego ostatniego
- 2 ząbki czosnku, przeciśnięte przez praskę
- łyżka advieh (w oryginale korzenna mieszanka baharat*; można by też użyć ras-el-hanout, garam masala, itd.)
- łyżka kuminu, roztartego w moździerzu
- 2 łyżeczki osączonych i posiekanych kaparów
- 1 jajo
- niepełna łyżeczka soli
- pieprz (u mnie ok. 5 obrotów młynkiem)
* główne składniki: pieprz, kolendra, cynamon, goździki, ziele angielskie, kumin, kardamon i gałka muszkatołowa.
Wszystkie składniki klopsów umieścić w dużej misce, dokładnie wymieszać (najlepiej rękoma). Uformować klopsiki (mniej więcej wielkości piłeczek do ping ponga). Zrumienić partiami na oliwie, w dużym rondlu, odłożyć na bok, wytrzeć naczynie. Ponownie rozgrzać nieco oliwy, dodać czosnek i dymkę, przesmażyć. Dodać wyłuskany groszek, połowę soku z cytryny, koperek, tyle bulionu, by przykryć groszek, ¼ łyżeczki soli i sporo pieprzu. Przykryć garnek, gotować na małym ogniu ok. 10 minut. Dodać klopsy, groszek w strąkach i resztę bulionu, gotować na małym ogniu ok. 25 minut. Jeśli to konieczne (u mnie nie było), na koniec odparować sos. Podawać najlepiej z ryżem, posypane ziołami i skropione pozostałym sokiem z cytryny.
Danie jest świeże, zielone, lekko kwaśne, aromatyczne. Klopsiki bardzo dobrze sprawdzają się także na zimno na pieczywie.
Ponieważ groszku mam wciąż dostatek, wykorzystałam go także jako nadzienie do pieczonych kwiatów cukinii. Bazą był gruby bulgur, który jest odkryciem roku, bezpośrednio związanym z wyjazdem do Iranu. Podczas pierwszego obiadu jadłam bliskowschodnie (czyli właściwe) tabbouleh, które w porównaniu z europejskim jest znacznie bardziej zielone/warzywne a udział kaszy (bulgur) jest marginalny. W Alborz był to właśnie bulgur gruby lub średni, którego nigdy wcześniej nie jadłam, a okazało się, że bardzo mi smakuje (bo z drobnym, jak i z innymi drobnymi kaszami, mam problem). Po powrocie do kraju odkryłam, że w dodatku bulguru nie trzeba gotować – o czym nie miałam pojęcia; drobny wystarczy przepłukać, a gruby namoczyć (np. jakieś 2h przed konsumpcją). Taka właśnie namoczona kasza, skropiona olejem rzepakowym i zmieszana z miętą i groszkiem znalazła się w kwiatach, a nadmiar nadzienia także zjadłam, jak widać na powyższym zdjęciu**. Piekłam kwiaty tak samo, jak zeszłoroczne serowe.
** Gdyby kogoś ciekawiło, co jest poza tym na talerzu: hummus z dodatkiem harissy (wyjątkowo nie domowy) oraz plastry grillowanej cukinii.
PS z 07/2017: Tak wyglądały tegoroczne klopsy – z jagnięciny i mieszanki groszku oraz bobu (z ogrodu):