Pamiętacie wpisy z serii „Zielono mi”? Były rozmaite, np. dwa lata temu: boćwina, groszek i cukinia, rok temu: pasta z bobem (a jeszcze więcej znajdziecie TU). W tym roku też jest całkiem zielono, choć w ogrodzie (przypuszczam, że przez suszę plus niskie temperatury w maju/czerwcu) wszystko pojawia się lub dojrzewa o tydzień-dwa później. Dla przykładu dzisiaj jeszcze zerwałam kilka truskawek, a z tego co widziałam, czarny bez w rogu ogrodu jeszcze kwitnie ;).
Jakiś czas temu zjedliśmy kolację, w której każde danie było zielone. Głównym punktem programu były faszerowane okrągłe cukinie. Pierwszy raz udało mi się je kupić, i to lokalnie! Mam nadzieję, że nie piszczałam za głośno nad straganem ;). Po przyjściu do domu pobiegłam prosto do The French Market, w której wielokrotnie (wzdychając) oglądałam serię zdjęć pt. 'tak nadziewa się małe cukinie’. Oto przepis, dość wiernie odtworzony.
Składniki:
- 4 małe okrągłe* cukinie
- ok. 150g wędzonego boczku
- 1 cebula, najlepiej cukrowa (w idealnym świecie: ze 3 szalotki)
- 2 ząbki czosnku
- garść świeżego majeranku (ew. innych ziół, np. oregano)
- sok i skórka z 1 cytryny (wcześniej sparzonej, ew. eko)
- sól, pieprz (do smaku)
- oliwa
Cukinie umyć, odciąć górną część (jak czapkę) i zachować; łyżeczką wydrążyć owoce. Miąższ posiekać.
Boczek pokroić w kostkę i wytopić tłuszcz na małym ogniu na suchej patelni, następnie podkręcić temperaturę na średnią i zrumienić (w przypadku chudego boczku trzeba go przesmażyć na niewielkiej ilości oleju). Dodać posiekaną cebulę oraz czosnek, smażyć jeszcze chwilę. Zawartość patelni wymieszać z cukinią i ziołami, doprawić do smaku. Nadziać cukinie masą (uwaga, trzeba dość mocno upychać, a i tak może wyjść z lekką górką), przykryć „czapkami” z ogonków, lekko skropić oliwą i piec ok. 45 minut w 180 st. C (termoobieg).
Tak przyrządzone cukinie są bardzo delikatne i dość lekkie, mimo obecności boczku. Korciłoby mnie, żeby następnym razem trochę mocniej doprawić farsz. Można przyrządzić także wersję bezmięsną, np. z dodatkiem sera (może koziego?). Część cukinii została nam na kolejny obiad i odgrzałam je w piekarniku, wcześniej posypując parmezanem.
Do tego jedliśmy młody bób, który postanowiłam doprawić czymś więcej, niż tylko – jak dotychczas – solą. Nie wiem zupełnie, czemu nie wpadłam na ten pomysł wcześniej, a przecież daje to tyle możliwości! Skórka cytrynowa/pomarańczowa i kumin; rozmaryn i pieprz… albo jak tu:
Składniki:
- 500g bobu
- łyżka łagodnego octu (użyłam domowego jabłkowego)
- łyżka dobrego oleju rzepakowego lub oliwy
- ok. ¼ łyżeczki soli, lub do smaku
- hojna szczypta ostrej papryki (może być np. w płatkach)
- trzy łyżki posiekanych ziół (tu: koperek, mięta i szczypior)
Do miski wlać olej i ocet. Bób ugotować (NIE rozgotować, ma pozostać jędrny!), odcedzić. Młody, z cienkimi skórkami od razu przerzucić do miski z octem i olejem; nieco starszy możliwie szybko obrać i postąpić tak samo. Dodać pozostałe przyprawy i zioła, całość dokładnie wymieszać, sprawdzić doprawienie. Odstawić do przegryzienia smaków na kilka minut (lub dłużej – można zostawić w temperaturze pokojowej przez np. pół godziny-godzinę).
Trzecie zielone? Szpinak, przyrządzony prawie tak, jak w tym wpisie (po przelaniu wrzątkiem dusiłam liście jakieś 2-3 minuty).
CD. zieleni nastąpi ;).