Ponad tydzień temu siedziałam wieczorem na tarasie, czytając książkę, gdy M pojawił się przede mną ze szklanką wypełnioną – na pierwszy rzut oka – truskawkami, miętą i wodą. Po spróbowaniu okazało się, że jest tam nie tylko woda ;). Zaskoczona spytałam: „Co to?” i usłyszałam: „Strawberry smash„.
Oczywiście musiałam wygooglać, o co chodzi, ale w skrócie wszelkie smashe to drinki na bazie zmiażdżonych (jak słowo smash wskazuje) owoców. Warianty są różne, choć truskawki są chyba popularnym wariantem. Napój mi się spodobał, i w jakiś tydzień później zrobiłam swoją wersję…
Składniki (1 porcja, oczywiście w zależności od zapotrzebowania stosownie zwiększyć):
- ok. 6-7 truskawek, z tego 2 do dekoracji
- kopiasta łyżeczka cukru
- parę liści melisy cytrynowej (lub mięty, lub np. werbeny/bazylii)
- sok z 1/2 limonki
- 50ml rumu lub ginu (osobiście wolę ten pierwszy)
- lód (kruszony lub zwykły)
- woda sodowa (polecam!) lub gazowana
W większej szklance umieścić 2/3 truskawek, cukier i zioła, dokładnie rozgnieść. Dodać sok z limonki i alkohol, wymieszać. Dopełnić wodą gazowaną/sodową, dodać parę kostek lodu lub 1-2 łyżki kruszonego oraz pozostałe truskawki (całe lub pokrojone na 1/2). Pić od razu, najlepiej z widokiem na przyrodę ;).