Moja koleżanka E. kiedyś tak opisała ogród warzywny swoich rodziców: „Idziesz, rozglądasz się dookoła i myślisz – co by tu ugotować?”. Staram się tak podchodzić do swoich plonów (choć z pewnością mniej bujnych i bogatych niż te państwa W ;). W przypadku niektórych warzyw wybór w tym roku jest prosty: ogórków mam mniej niż zazwyczaj i wszystkie jak leci kiszę. Pomidory koktajlowe lądują albo od razu w buzi, albo są dodatkiem do kanapek, przekąsek, itd. Jarmuż dochodzi do siebie po tegorocznej inwazji bielinka*. A boćwina…
Z boćwiną czasem muszę się nagłowić, a do niedawnej jednak kolacji zainspirował mnie zdjęcie gołąbków z boćwiny z niemieckiego bloga Krautkopf (znaleziony via Pinterest). Na tym ostatnim portalu społecznościowym znalazłam także inspirację dla przystawki (na blogu Dolly and Oatmeal) – nadziewane kwiaty cukinii, ale nie smażone, a pieczone. Z całości kolacji byłam bardzo zadowolona, i na pewno będę ona dania powtarzać. Całość wegetariańska, a gołąbki są wręcz wegańskie (olaboga!). Skład nadzienia można modyfikować, a poniżej moja wersja.
Pieczone kwiaty cukinii/dyni
Kwiaty cukinii lub dyni w ilości dowolnej pozbawić pręcików (co nieodmiennie kojarzy mi się z kastracją ;), nadziać kopiastą łyżeczką miękkiego sera koziego (może być wzbogacony czosnkiem i/lub ziołami, choćby gotowy), dokładnie skleić płatki. Umieścić na blaszce do pieczenia wyłożonej pergaminem, lekko posmarować oliwą. Piec ok. 12-14 minut w 180 st. C. (termoobieg), posypać solą w płatkach po pieczeniu (przed nie polecam – podchodzą wodą); jeść od razu.
Atuty: nie trzeba bawić się ze smażeniem, olejem, zapachami, poparzeniami, utylizacją, itd., itp.; kwiaty pieczone są lżejsze niż smażone, a i można upiec ich choćby i tylko 4 sztuki (tylko po co tak się rozdrabniać ;).
Skoro już chodzi piekarnik, czemu nie upiec w nim gołąbków, np. piętro niżej niż kwiaty?
Gołąbki z boćwiny
Składniki:
- ok. 15 liści boćwiny – najlepiej żyłkowanych na czerwono/różowo, o czym niżej*, liście i łodygi osobno
- 1 szkl. kaszy gryczanej (lub ½ gryczanej i ½ jaglanej)
- olej do smażenia
- 1 mała cebula
- 5-6 pomidorów suszonych
- opcjonalnie: łyżka koncentratu pomidorowego, łyżeczka oleju rzepakowego/lnianego
- sól, pieprz, majeranek lub oregano świeże/suszone, ziele angielskie, opcjonalnie: szczypta słodkiej wędzonej papryki, natka pietruszki
* Z doświadczenia z własnoręcznie wyhodowaną boćwiną: odmiana biała ma grubsze, sztywniejsze liście i trzeba je lekko zblanszować. Odmiana czerwona/różowa jest delikatniejsza i tego nie wymaga. W przypadku tej pierwszej, zacząć od zblanszowania, liście odłożyć na bok.
Kaszę ugotować – najlepiej by była trochę kleista lub trochę rozgotować, odstawić do przestudzenia. Zeszklić na niewielkiej ilości oleju drobno pokrojoną cebulę, dodać podobnie posiekane łodygi z 9-10 liści boćwiny (pozostałe 5 sztuk zostawić do innej potrawy, np. można je dodać do jajecznicy lub omletu). Smażyć kilka minut, aż łodygi lekko zmiękną, przełożyć zawartość patelni do kaszy, dodać drobno posiekane suszone pomidory. Doprawić całość do smaku (wyraziście!) ziołami, solą, pieprzem, ok. 6-7 zmiażdżonymi ziarnami ziela angielskiego; można dodać odrobinę wędzonej papryki i natki. Jeśli masa jest za bardzo sucha, podlać delikatnie olejem np. rzepakowym; jeśli jest za bardzo sypka, skleić za pomocą niewielkiej ilości koncentratu pomidorowego (ew. można użyć musztardy lub – dla nie wegan 😉 – łyżki serka śmietankowego).
Rozłożyć liście, zmiażdżyć lekko pięścią nerwy. W dolnej (szerszej) części liścia kłaść łyżkę farszu, zwijać gołąbki od siebie, metodą prób i błędów ;), układać ciasno w lekko natłuszczonej foremce żaroodpornej.
Zwinięte paczuszki posmarować lekko olejem/oliwą, nakryć folią aluminiową i piec ok. 30-35 minut w 180 st. C (tak, jak kwiaty). Pod koniec można odkryć, jeśli lubi się przypieczone (ja niekoniecznie).
Ponieważ w moim odczuciu wszystko smakuje lepiej z pomidorami, a gołąbki zawsze lubiłam z sosem pomidorowym, sugeruję przygotować jako dodatek swój ulubiony sos (jak i ja zrobiłam, w wersji b/m, czyli bezmięsnej).
* Moja metoda na bielinka jest bardzo ekologiczna, choć weganie mogliby się oburzyć, no i nie jest dla brzydzących się: cierpliwie zdejmuję liszki z liści i z furią rozdeptuję. Ew. liście pokryte w całości tzw. sk….synkiem („bielinek-sk….synek”) wyrzucam daleko za płot. I wiecie co, to działa, choć czynność trzeba powtarzać, a wsparcie w postaci owadów zjadających bielinka się przydaje.
Zapisz