W tym roku jeszcze nie było cyklu „Zielono mi”. Zresztą, mniej niż zazwyczaj w ogrodzie zielono, bo panuje słowo na R (czyt. remont) i grządki zostały z konieczności ograniczone. Nie ma w związku z tym w 2014 groszku czy fenkuła (bo z bobu zrezygnowałam programowo). To znaczy – nie ma upraw własnych, ale jest bób przyniesiony z warzywniaka. Do tej pory zawsze mi się wydawało, że kilo bobu trzeba ugotować od razu, na raz, bo w przeciwnym razie się zepsuje. Dopiero niedawno (po rozmowie z panią sprzedawczynią) do mnie dotarło, że – jeśli jest świeży – można go przechować do, powiedzmy, 3 dni w lodówce, najlepiej w szufladzie na warzywa, jeśli się ją posiada. Co oznacza, że można go gotować na raty, a z małej ilości można przygotować nie za dużą ilość pasty.
Ucierałam już wersję z miętą i taką a la hummus, tu tym razem mamy fetę i mieszankę mięty z kolendrą (ale kolendra zdominowała ;). Polecam nie tylko dla wegetarian. Dodatek czosnku jest subtelny, można iść do ludzi.
Składniki: 250g ugotowanego i wyłuskanego bobu, ok. 2 łyżek pokruszonej fety, mały ząbek czosnku, garść świeżej kolendry lub mieszanki kolendry z miętą, oliwa (ok. 2 łyżek), sok z cytryny (do smaku), sól, pieprz, opcjonalnie: szczypta ostrej papryki, szczypta mielonej kolendry
Wszystkie składniki zmiksować na gładko w malakserze, ew. utrzeć ręcznie w makutrze lub dużym moździerzu. Gdyby masa była zbyt sucha, dolać oliwy. Doprawić wg uznania. Jeść z chlebem, pitą, jako dip. Przechowywać w lodówce, zjeść w ciągu 2-3 dni.