Fioletowe zęby, fioletowe ręce, fioletowy blat kuchenny. Wszystko można umyć (no, może tekstylia lepiej wcześniej chronić), a nic nie smakuje tak, jak leśne jagody (i nie mówcie mi, że borówki amerykańskie, bo to owszem smaczne do np. płatków czy jogurtu, ale do obrabiania na ciepło – tylko, jeśli się jest od jagód na stałe odciętym. Np. w innym kraju).
Miałam ich całkiem dużo. Po zrobieniu jagodowego koktajlu śniadaniowego stałam rozdarta (jak ta sosna, tj. dr Judym) nad miską z owocami- bo z jednej strony wiadomo, jagodzianki. Z drugiej chodziło za mną połączenie jagód z czekoladą. Wybrałam kompromis, i nie były nim jagodzianki z polewą czekoladową, które sugerował M (minę miałam mocno wzgardliwą) – drożdżowe upiekłam z 1/2 porcji w niedzielę, a w sobotę zjedliśmy czekoladowy deser na ciepło.
Chronologicznie, czyli najpierw czekolada: przypomniałam sobie o czekoladowych babeczkach z płynnym środkiem z Nigellowej Domestic goddess. Pyszne, bardzo czekoladowe i konkretne, już dawno się przekonałam, że porcją dla 6 osób spokojnie wykarmi się 8, a wówczas przepis jest bardzo podzielny – na bazie 1 jaja można go wykonać i dla pary ;). W moim wydaniu ma on dodatkową, owocową wkładkę, i taki wariant bardzo polecam: poza jagodami maliny i ew. porzeczki byłyby bardzo na miejscu.
Składniki (8 porcji, chcąc zrobić np. tylko 2, podzielić wszystko przez 4) za Molten Chocolate Babycakes:
- 50g miękkiego masła
- 350g dobrej gorzkiej czekolady (lub, jak u mnie, mieszanka 2:1 czekolady gorzkiej o wysokim % kakao z mleczną do wypieków)
- 150g drobnego cukru
- 4 duże jaja, roztrzepane ze szczyptą soli
- kapka ekstraktu z wanilii lub szczypta mielonej
- 50g mąki tortowej
- ok. 4 łyżek jagód na osobę
- opcjonalnie: 8 łyżeczek miałkiego brązowego cukru
Zacząć od przygotowania foremek żaroodpornych: wysmarować lekko masłem, dno każdej wyłożyć przyciętym na wymiar kawałkiem papieru do pieczenia. Czekoladę stopić nad parą lub (jeśli, jak ja, chwilowo nie macie dostępu do kuchenki… czyt. remont) w ok. 85 st. C (termoobieg) w piekarniku, odstawić do lekkiego przestudzenia. Nastawić piekarnik na 200 st. C (u mnie termoobieg), wstawiając jednocześnie blaszkę do pieczenia.
Masło utrzeć z cukrem, dodać jaja i wanilię, następnie mąkę, ukręcić gładką masę, na koniec dodać czekoladę. Napełniać każdą foremkę odrobiną masy czekoladowej, sypać 2-3 łyżki jagód, zakrywać masą i tak do zapełnienia wszystkich foremek. Jeśli macie wątpliwość, że jagody są zbyt wytrawne a jedzący to łasuchy – można owoce wcześniej wymieszać z drobnym brązowym cukrem. Pozostałymi jagodami (1-2 łyżki na foremkę) posypać wierzch deseru. Umieścić w piekarniku i piec ok. 16-17* minut – na wierzchu zrobi się skorupka, ale w środku deser pozostanie wilgotny.
Babeczki przerzucać na talerze (najlepiej stanowczym ruchem a brzegi lekko obkroić nożem). Jeść oprószone cukrem pudrem, od razu lub po minimalnym (ok. 15-20 minut) przestudzeniu.
Taka więc była wersja czekoladowa. Co do jagodzianek – obyło się bez eksperymentów, czyli była powtórka z tych już na blogu. Jedyne zmiany to znów brązowy cukier (z melasami) do środka do owoców oraz, na prośbę M, cytrynowy lukier (ok. szklanki cukru pudru mieszanej pomału z sokiem cytrynowym do uzyskania właściwej konsystencji), z którego o dziwo, byłam zadowolona.
Powiem Wam, że 4 średnie (nie, właściwie małe 😉 jagodzianki dziennie to wcale niedużo…
* Próbowałam piec wersję bez jagód tylko 10-12 minut wg zaleceń, i zawsze musiałam dołożyć chociaż 2 minuty, jeśli nie chciałam podać czegoś a la sos czekoladowy.