Kiedyś, na początku kariery piekarskiej, muffiny piekłam bardzo często. Te czekoladowe zawsze budziły duży entuzjazm – ciemne, nie za słodkie, z kawałkami rozpuszczonej czekolady w środku (po zjedzeniu wygląda się trochę jak z reklam Kinder Bueno ;). A jednak udało mi się o nich (nierozmyślnie) zapomnieć na kilka lat, do czasu niedawnej wizyty gości – wizyty zapowiedzianej, ale z małym wyprzedzeniem. Trzeba było przygotować coś niezobowiązującego, ze składników będących w domu, i na stół wyjechały te muffiny. Smakowały bardziej dorosłym niż dzieciom, dla których chyba były zbyt wytrawne.
Przepis za Feast Nigelli (po moim egzemplarzu widać, że przepis był regularnie używany, m.in. po plamach na stronie ;). W oryginale (wydanie amerykańskie) były szklanki, ale kiedyś zapisałam proporcje gramowe; autorka także używała, w przeciwieństwie do mnie, gotowych czekoladowych drobinek.
Składniki (12 babeczek):
- 150g posiekanej gorzkiej (lub ostatecznie deserowej) czekolady
- 250ml pełnego mleka
- 90ml oleju
- 1 duże jajo
- 250g mąki
- 2 łyżki kakao
- 1 łyżeczka wanilii (ekstraktu lub mielonej)
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 0,5 łyżeczki sody
- szczypta soli
- 175g drobnego cukru
Zacząć od posiekania czekolady. Nagrzać piekarnik do 200 st C. Wymieszać suche składniki – także czekoladę – w misce, osobno zmieszać składniki mokre, niedbale połączyć mokre z suchym (nie mieszać za długo!). Napełnić ciastem foremkę na muffinki (otwory wyłożone papilotkami). Piec ok. 25 minut. Jeść najlepiej lekko ciepłe lub świeżo przestudzone, można oprószyć cukrem pudrem.