Knedle bułczane i (tak jakby) leczo

Jeszcze jestem w krainie knedli i sznycli, a skoro tu jestem, uznałam, że może najwyższy czas przyrządzić samemu knedla bułczanego, uniwersalny dodatek do każdego dania mięsnego i/lub z sosem i świetny sposób na pozbycie się czerstwego pieczywa (nie żeby często u mnie takie bywało… tym razem też kupiłam paczkę specjalnie podsuszonego ;). Skorzystałam z przepisu Komarki, z pewnymi zmianami (m.in. gotowałam na parze), a jako dodatek przygotowałam sos a la leczo.

Knedle bułczane (ok. 10 knedli):

  • ok. 300 g czerstwych* białych bułek,
  • 2 jajka,
  • 1-2* szklanki mleka,
  • 1 mała cebula,
  • opcjonalnie: 1-2 plastry chudego boczku/wędzonki
  • garść natki pietruszki lub szczypiorku,
  • 1/2 łyżeczki soli,
  • 1/4 łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej,
  • 2 łyżki mąki pszennej

* Skorzystałam z gotowych bułek knedlowych (w Austrii sprzedaje się je w piekarniach lub supermarketach), które są bardzo suche, i musiałam dwukrotnie zwiększyć ilość mleka. W przypadku pieczywa nie aż tak wysuszonego, np. 3 dniowego, powinna wystarczyć mniejsza ilość mleka.

Bułki pokroić w kostkę i przełożyć do płaskiego naczynia. Mleko podgrzać do zagotowania i gorącym zalać bułki. Zostawić na około 15-20 minut, aż dobrze nasiąkną mlekiem (patrz uwaga powyżej co do ilości płynu). Cebulę posiekać drobno i podsmażyć (wraz z pokrojoną w kostkę wędzonką, jeśli używacie). Do nasiąkniętych mlekiem bułek dodać jajka, podsmażoną cebulę, natkę pietruszki/szczypiorek, gałkę muszkatołową i sól do smaku. Dobrze wyrobić masę ręką i dodać mąkę. Gdyby całość bardzo mocno się lepiła, można lekko podsypać np. łyżeczką mąki. Rękoma pomoczonymi w zimnej wodzie formować kule (wielkości piłeczek tenisowych, mniej więcej). Gotować na parze (polecam) lub w wodzie** 20 minut, podawać od razu, ew. trzymać w cieple (np. pod przykryciem na podgrzanym talerzu).

** Jak podpowiedziała mi pewna dobra dusza, mieszkająca w Bawarii ;), można je gotować luzem w wodzie, lub owinąć każdego knedla przed gotowaniem z osobna w folię spożywczą i aluminiową. W ten sposób gotują się jak na parze.

W przypadku poniższego sosu nie będę dyskutować, ile ma wspólnego z autentycznym lecsó (którego pewnie nigdy nie jadłam… ale przecież w każdym polskim domu jakieś leczo-nie lecsó się przyrządza 😉 – mój sos jest przyrządzany najczęściej na zasadzie improwizacji. Dodatek ogórka zaczerpnięty od Mamy.

Sos a la leczo

Składniki:

  • kilka plastrów chudej wędzonki i jw. suchej kiełbasy
  • olej
  • 1 mała cebula
  • 1 duża czerwona lub żółta papryka
  • 1 średnia cukinia
  • 1 mały (ok. 10 cm długości) ogórek
  • 500ml przecieru pomidorowego LUB 250ml zagęszczonego przecieru i 250ml wody
  • sól, pieprz, ostra i słodka papryka (idealnie: wędzona), tymianek, liść laurowy
  • opcjonalnie, do podania: kwaśna śmietana

Wędlinę przesmażyć w większym rondlu, na niewielkiej ilości oleju (można też użyć tłustszej, np. boczku i wytopić z niego najpierw tłuszcz na niewielkim ogniu – wówczas najprawdopodobniej nie będzie konieczny olej. W wersji wege dodatek wędliny po prostu pominąć i zacząć od rozgrzania oleju. Dodać cebulę pokrojoną w pióra, zeszklić, dodać paprykę pokrojoną w średnią kostkę, smażyć kilka minut, aż lekko zmięknie. Dodać cukinię pokrojoną w kostkę, smażyć jw., to samo powtórzyć z ogórkiem. Zalać całość pomidorami, dodać liść laurowy i pozostałe przyprawy do smaku. Skręcić ogień na mały i dusić pod przykryciem ok. godzinę, po tym czasie odkryć, sprawdzić doprawienie i ew. skorygować. Jeśli sos jest za rzadki, podkręcić ogień i gotować kilka-kilkanaście minut, aż całość odparuje do pożądanej konsystencji. To nic nowego, ale jak każde takie danie, najlepiej smakuje po ponownym podgrzaniu. Przed podaniem wyłowić liść laurowy. Można podawać z kleksem kwaśnej śmietany (jak na zdjęciu).