Pierwszy raz do Ale wino wpadliśmy w grudniu zeszłego roku. Wbiłam sobie do głowy, że przy okazji pobytu w stolicy chciałabym pójść do winiarni; szybka sesja z wujkiem Google wykazała Ale wino (funkcjonujące także jako sklep internetowy) jako miejsce sympatyczne i bezpretensjonalne. Udało się zarezerwować stolik, choć pan przez telefon trochę się wahał – na miejscu zrozumiałam, dlaczego: trafiliśmy na wieczór degustacyjny. Zmieściliśmy się jednak w przejściowym pomieszczeniu z kasą (winiarnia w wydaniu zimowym to właściwie tylko 1 1/2 pomieszczenia dla klientów), i choć było nieco chłodno (mróz za oknem, a my tuż koło średnio szczelnego okna ;), trochę dobrych oliwek, crostini i serów (także polskich) i, oczywiście, wina, sprawiło, że wyszliśmy w dobrym nastroju (i z niezłym tokaji aszu).
Wróciliśmy na wiosnę, w towarzystwie Madzi i E. Degustowaliśmy polski cydr Ignaców (bardzo lekki) i ciekawe Montepulciano (Grigiano Selezione od Azienda Agricola Malacari), znów jedliśmy oliwki rozmarynowe, domowy chleb i grzanki z gruszką, ucięliśmy sobie także rozmowę z sympatycznym panem z obsługi (a może właścicielem?) na temat filmu Bezdroża… i pan był bardzo zakłopotany, gdy musiał nam delikatnie dać do zrozumienia, że zignorowaliśmy godzinę zamknięcia winiarni (o 22 – obecnie 24).
Trzeci raz trafiliśmy do Ale wino niedawno, by zbadać letni ogródek (bo choć adres to ul. Mokotowska w W-wie, lokal mieści się na tyłach ulicy, przy niewielkim i zaskakująco cichym dziedzińcu) i… nie wiem, czy zrobiło się modne, ale gdy wychodziliśmy jakoś po 22, wszystkie miejsca były zajęte (a w środku można było siedzieć tylko na podłodze, bo stoły i krzesła już były na zewnątrz ;). Drobnym minusem takiego obłożenia był dłuższy czas czekania na obsługę. Tym razem hitem wieczoru – pod talerz wędlin – okazały się wina… polskie, z 44 Winnice Dziedzic. Wszystko dzięki namowom pani z Ale wino, bo sami raczej byśmy nigdy byśmy się na nie zdecydowali (i ja szczerze mówiąc i tak poczekałam, aż M najpierw spróbował i zareagował pozytywnie). Najbardziej smakowała nam biała hiBnoza (opisywana jako półwytrawna, dla mnie – jak „złamane” wytrawne wino, pachnące letnią łąką) oraz czerwony Sukcesor, ale i Sukcesja (białe wytrawne) była poprawna. Jestem pod wrażeniem, że na Podkarpaciu można stworzyć wina nie ustępujące wyrobom francuskim czy włoskim, zwłaszcza, że to podobno pierwszy „prawdziwy” rocznik winnicy (szkoda tylko, że produkcja jest podobno bardzo niewielka).
Aż sama jestem ciekawa, jakiego odkrycia dokonamy podczas wizyty jesiennej – bo jak łatwo zauważyć, jak na razie wychodziło jedno posiedzenie w winiarni na sezon. Polecam, jeśli macie ochotę spróbować czegoś nowego (i zaskakującego ;), zjeść coś małego, posiedzieć i pogadać w przyjaznym otoczeniu bez tzw. zadęcia.