Jak może pamiętacie, niedawno „odhaczyłam” na liście wyzwań kulinarnych suflet; kolejny na liście był… biszkopt. Tak, zwykły biszkopt bez dodatków. Może to dziwne, ale robiłam pieguska i biszkopt orzechowy, ale takiego podstawowego, klasycznego – nigdy. Wymyśliłam sobie do niego krem (curd) rabarbarowy, ale jak na złość w tamten weekend nie dostałam głównego, różowego składnika. Nie zrezygnowałam jednak z pomysłu, tylko przełożyłam całość kremem limonkowym (lime curd), którego też wcześniej nie robiłam, w przeciwieństwie do cytrynowego. Debiut był bardzo udany – ciasto wyszło puszyste, nie za suche, bardzo wysokie, a za przepis dziękuję swojej szwagierce E. (od której także pochodzi ten na ciasto marchewkowe). Do idei curda rabarbarowego zaś jeszcze kiedyś wrócę.
Składniki:
- 5 dużych jaj
- 1 szklanka (240ml) mąki tortowej
- 1/2 szklanki (120ml) drobnego cukru
- łyżeczka proszku do pieczenia
Białka jaj oddzielić od żółtek i ubić mikserem na sztywną (ale nie suchą pianę) ze szczyptą soli. Stopniowo dodawać cukier. Zmienić nasadkę z ubijającej na mieszającą, dodać żółtka i delikatnie całość wymieszać na niskich obrotach (tyle, by składniki się połączyły). Przesiać mąkę z proszkiem i wmieszać do masy jajecznej, również bardzo delikatnie, acz stanowczo (można np. łyżką). Przełożyć do tortownicy 20 cm (wysmarowane ścianki, dno wyłożone papierem) i piec ok. 35 minut w 180 st. C. (termoobieg). Uwaga! Powinien wyjść bardzo wysoki i wyrosnąć trochę ponad ścianki formy. Dokładnie wystudzić w tortownicy, następnie delikatnie wyjąć z formy, przekrawać na 2 lub 3 blaty i przekładać – w moim przypadku kremem limonkowym, można też np. bitą śmietaną i owocami, lub użyć jako blatu do tortu.
Krem limonkowy (lime curd): wykonanie dokładnie takie, jak w cytrynowym, tylko korzystając z 4 limonek.
Z kisielem było natomiast tak: nie jadłam go kilkanaście (jak nie więcej…) lat. Pierwsze skojarzenia: deser na kolonii albo coś wyjadane z kubka (w łóżku, z racji choroby. Kisiel podobno nawilżał gardło, podobnie jak mleko z masłem i miodem, którego wówczas nie znosiłam ;)*). Nigdy nie jadłam domowego, deser zawsze pochodził z torebki. Niedawno – posiadając rabarbar – poczułam, że jak zaraz nie zrobię i nie zjem, to oszaleję ;). Wykorzystałam rabarbar pieczony, można by jednak owoce gotować na kuchence, i gotowy pożarłam od razu po zrobieniu.
Składniki (2 porcje):
- ok. 400g rabarbaru
- 2 goździki
- 1 szklanka wody
- 100g cukru
- 2 łyżki mąki ziemniaczanej
Rabarbar pokroić w kostkę, włożyć do naczynia żaroodpornego, dodać goździki, cukier i zalać wodą. Piec pod przykryciem (np. folia) ok. 50-60 min w 180-190 st. C. (np. przy okazji pieczenia ciasta/chleba/czegoś innego). Odcedzić powstały sok, rabarbar przetrzeć przez sito i wymieszać z płynem. Przełożyć do rondla, zagotować, w między czasie mąkę ziemniaczaną rozprowadzić paroma łyżkami soku. Zdjąć rondel z ognia, wtrzepać mąkę z sokiem, lekko podgrzać, cały czas pracując trzepaczką, aż całość nie zgęstnieje (choć powinno to się stać prawie od razu). Przelać do salaterek/filiżanek. Osobiście lubię kisiel jeść od razu, niemal gorący, ale można oczywiście wystudzić lekko lub całkowicie.
* Teraz mi się przypomniało, że chyba raz Mama zamiast kisielu owocowego próbowała dać mi taki z siemienia lnianego. Hahahaha.
Przepis rabarbarowy w ramach: