Od pewnego czasu jestem na bakier z herbatą. Zielonej od dawna nie mogę pić, a od minionego lata przestałam dogadywać się z czarną, zwłaszcza w postaci gorzkiej i bez żadnych dodatków (typu mleko). Po ostatnich kilku podejściach uznałam, że trzeba pogodzić się z faktem, że herbata mi nie służy i – bez większego żalu – zacząć jej unikać*.
Na szczęście nie mam problemu z naparami owocowymi czy ziołowymi. Ostatnio grzebiąc w szafce natknęłam się na worek jabłek, które ususzyłam jesienią. Przypomniałam sobie, że miałam sprawdzić, jak by smakowały zaparzone jako napój. Okazało się, że całkiem nieźle, choć są delikatniejsze i o jaśniejszym naparze od opcji sklepowych. Potem poszłam dalej, bo przygotowałam sobie herbatę korzenną. Wyszło całkiem, całkiem, zwłaszcza pod względem „szarlotkowego” aromatu…
Składniki (na ok. 10-12 filiżanek):
- dwie garści suszonych jabłek
- 2 goździki
- ok. 4 cm kawałek laski cynamonu
- 2 ziarna kardamonu
Jabłka posiekać i z grubsza utrzeć w moździerzu z resztą składników. Parzyć tak, jak herbatę owocową – dość długo, ok. 8-10 minut, najlepiej pod przykryciem (np. w kubku/filiżance z zaparzaczem). Na niewielką filiżankę (do 200ml) przeznaczyć czubatą łyżeczkę mieszanki, na średniej wielkości kubek – ok. 1,5 łyżeczki.
* Co wbrew pozorom w naszym kraju nie jest zawsze łatwe, bo wciąż w wielu sytuacjach czarna herbata to napój domyślny (a kto pamięta niegdysiejsze kolonie czy wczasy, i dzbanki herbaty na stołach…?), choć i tak na pewno łatwiejsze, niż w Turcji…