Wpis będzie równie krótki, co przepis, który stał się inspiracją do przygotowania tytułowego dania. Spaetzle ze szpinakiem jadłam parę razy w tzw. „domku” (restauracji S’Tropferl) i ostatnio – po powrocie z Austrii – chodziły mi po głowie. Przypomniałam sobie, że zostawiłam ulotkę z przepisami dołączoną do sitka („spaetzlownicy”) i znalazłam tam wersję ze szpinakiem. Instrukcja przygotowania była tak krótka a treściwa, że nawet nie musiałam sięgać po słownik czy Google Translate ;): „Rozmrozić 200g siekanego szpinaku, dodać do przepisu bazowego”. Oto wersja moja, minimalnie bardziej rozwinięta:
Składniki (na 2 porcje): 1 porcja ciasta z bazowego przepisu na spaetzle, 200g rozmrożonego, siekanego szpinaku (w sezonie: 200g świeżego zblanszowanego), szczypta gałki muszkatołowej, hojna szczypta pieprzu
Wymieszać wszystkie składniki (uwaga: wbrew pozorom, przynajmniej u mnie, redukcja wody okazała się niepotrzebna – obawiając się wilgoci ze szpinaku dałam tylko 1 szklankę, potem dolałam, a jeszcze później miałam wrażenie, że ciasto i tak było ciut za gęste – więc radzę trzymać się bazowego), gotować jak zwykle (uważać, by nie rozgotować, bo mam wrażenie, że kluseczki z dodatkiem szpinaku są i tak bardziej kleiste). Podawać albo posypane parmezanem, albo polane masłem, albo (u mnie) z dodatkiem ulubionego sosu pomidorowego oraz surówką z fenkułu.
Teraz jeszcze przede mną Kasnockn’, czyli bomba kaloryczna, która najlepiej smakuje po jeździe na nartach i prosto z patelni: spaetzle zapiekane pod warstwą żółtego sera :).