Spacerem po Rzymie

(Koloseum, Termy Karakalli)

A więc spędziłam tydzień chodząc* po Rzymie, zwiedzając to i owo, fotografując to, co lubię najbardziej (ulice, okna i drzwi). Na ruiny po ok. 3 dniach dniach się uodporniłam, podobnie jak na urocze, zaniedbane kościoły, bo są właściwie w każdym zaułku.

Spacerem po Rzymie

(Centro Storico)

Zazwyczaj, gdy podróżuję, szukam trzech miejsc, które lubię ze względu na ich atmosferę: skansenów, ogrodów botanicznych i cmentarzy. W przypadku Rzymu pod ten pierwszy można podciągnąć ruiny ;); punkt drugi znajduje się w dzielnicy Trastavere, po drugiej stronie Tybru. Orto botanico jest ogromny, z dużym potencjałem, ale jest dość zaniedbany (jak wiele rzeczy w Rzymie, które nie są topowymi punktami turystycznymi). To dobre miejsce, żeby się wyciszyć po hałasie miejskim, podobnie jak – punkt trzeci – cmentarz protestancki (albo „niekatolicki” – acattolico) w Testaccio.

Spacerem po Rzymie

Nekropolia przyciąga pewną grupę turystów miejscami pochówku dwóch poetów romantycznych – Keatsa i Shelleya, mnie ujęła jego zieleń, spokój, wielokulturowość (nagrobki z inskrypcjami w języku angielskim obok szwedzkich, niemieckich czy cyrylicy) oraz… koty, które mieszkają w schronisku przy murze cmentarza (a więc w efekcie i na cmentarzu ;).

Spacerem po Rzymie

Poza ww. fotografowałam także w Rzymie retro szyldy, które są retro nie z wyboru, a dlatego, że wiszą w tych samych miejscach od dawna. Oto mały wybór (Brunetti znalazł się tam nie ze względu na walory estetyczne, a literackie):

Spacerem po Rzymie

Szyld „indyjskiego zakładu fryzjerskiego” sfotografowałam w dzielnicy Esquilino, dwie przecznice od Piazza Vittorio Emanuele II, przy której mieszkałam. To okolica pełna imigrantów (z Azji, Afryki czy Ameryki Południowej), z czymś w rodzaju małego Chinatown (mikro sklepy sprzedające np. sztuczną biżuterię i koraliki, odzież w neonowych kolorach czy zakłady zajmujące się naprawą… nie wiadomo właściwie, czego), miejscami typu „Indian fast food”, wyglądających rodem jak z Bombaju, czy sklepami z żywnością etniczną. Na lokalnym targu są jatki z mięsem halal, pachnie kuminem i curry. Tuż przy Piazza VE II jest także dom towarowy MAS, dzięki któremu można przenieść się w czasie do np. lat 80-tych w Polsce i ówczesnego np. PDT na Woli (ale Wars czy Sawa też do obrazku pasują). Część towarów naprawdę ta sama, podobnie jak ich ekspozycja oraz… zapach w sklepie (zapach kurzu, dużej ilości składowanych, niewietrzonych tkanin i trochę wilgoci plus ogólna „zapyziałość”).

Spacerem po Rzymie

Dla kontrastu z Esquilino, doświadczenia zakupowe z dzielnicy Testaccio są mniej egzotyczne. Na lokalnym targu widać pojedynczych turystów (w przeciwieństwie do Campo di Fiori…) a większość kupujących to Rzymianie; można kupić emaliowane naczynia, jak poniżej, najróżniejsze owoce i warzywa, odzież i obuwie nowe lub używane. Można także zjeść coś ciekawego, o czym następnym razem. Więcej zdjęć z targu można znaleźć w rzymskim albumie Coś niecoś na Facebooku.

Spacerem po Rzymie

Shabby chic – targ w Testaccio

Wałęsając się po mieście musiałam coś jeść, prawda? Jako małe przekąski wybierałam najczęściej różne panini (tak, była też „buła z bakłażanem„, czyli hit poprzedniego wyjazdu). Testowałam też włoskie wypieki i kolejny raz stwierdziłam, że są one… cóż… najczęściej suche. Wyjątek stanowią cannoli, które nie są pieczone, a smażone. Niedawno odświeżałam Ojca Chrzestnego („Zostaw pistolet, zabierz cannoli” to chyba jeden z bardziej znanych tekstów z tego filmu, nie mówiąc o złowieszczej roli, jakie te słodycze odegrały w części III), musiałam więc ich spróbować. Jeśli lubicie rurki z kremem lub kremówki**, powinniście być zadowoleni; ja byłam 🙂 (i nawet przeżyłam dodatek nielubianych pistacji, bo na szczęście było ich niedużo w stosunku do kremu z ricotty).

Spacerem po Rzymie

Na szczęście, choć wypieki może nie są włoskim forte, są przecież na świecie lody. Lodziarni jest zatrzęsienie, czynne są do godzin nocnych. Nie odwiedziłam tych najsłynniejszych (jak San Crispino), tylko mniejsze, lokalne, które były po drodze. Choć lody nie są moim ulubionym deserem (w przeciwieństwie do ciast/ciasteczek), przyznaję, że te rzymskie gelati nie były złe ;). Na zdjęciu widoczne orzechowe (z orzechów laskowych; bo jak zawsze zamawiałam tylko te w kolorach ciemnego beżu, tj. kawowe, tiramisu, orzechowe, itd).

Spacerem po Rzymie

I, oczywiście, wyznawałam zasadę, że dzień bez paru espresso = dzień stracony. Z rzadka (rano/przedpołudniem) zdarzało mi się zamawiać cappuccino. Najgorsza kawa była serwowana w hotelu, poza nim nie trafiłam na żadną, która nie byłaby przynajmniej dobra.

Spacerem po Rzymie

Gdybym musiała wybrać najlepsze espresso, byłoby to może to wypite w małej kawiarni przy via della Gatta lub kolejne w barze/delikatesach przy via Nazionale, dokąd wstąpiliśmy kilka godzin przed wylotem. Podobnie jak z lodziarniami, wybierałam raczej te mniejsze lokale w bocznych uliczkach, w których barman wita wchodzących mężczyzn okrzykiem: „Ciao ragazzi!”, gdzie kawę pije się przy barze i płaci potem przy kasie.

Spacerem po Rzymie

Nie byłam natomiast zachwycona espresso w słynnej (czyt. opisywanej w przewodnikach i popularnej) Tazza d’Oro – w warunkach polskich nie narzekałabym, ale w stolicy Kraju Najlepszej Kawy było w moim odczuciu zbyt rzadkie (plus obsługa była średnio uprzejma – ciekawe, czy nie jest to wprost proporcjonalne do dużej bliskości Pantheonu…). Z ciekawości można spróbować, ale tylko dla porównania z tym, co piją Rzymianie, a nie turyści.

Spacerem po Rzymie

Tazza d’Oro

* Lub jeżdżąc komunikacją miejską i przekonując się, że trasy autobusów są zaplanowane wg logiki hm, włoskiej. Nie zakładajcie nigdy, że autobus wróci tą samą trasą lub że przystanek po drugiej stronie ulicy to źródło transportu w kierunku powrotnym.

** Jestem z frakcji, która uważa, że kremówki zawierają krem, nie budyń (który znajduje się w napoleonkach).

CDN…