Ze starego zeszytu: makaron pod beszamelem

Uwaga: będzie sentymentalnie.

Gdy prawie dziesięć lat temu zmarła babcia Łucja (o której wspominałam jako o „babci Ł.” przy okazji wpisu berlińskiego czy tortu orzechowego), zostało po niej parę starych niemieckich książek kucharskich. Ja wówczas gotowałam jeszcze z rzadka i stylem rozpaczliwym, więc książki trafiły do cioci. Parę lat temu zostały mi przekazane. Oglądałam je kilkakrotnie, jako ciekawostkę historyczną, ale nie wczytywałam się mocno. Najciekawszy zawsze wydawał mi się zeszyt pełen odręcznie zapisanych przepisów – ten sam, którego zdjęcie od jakiegoś czasu wisi w górnym lewym rogu blogu. Zakładałam, że należał do prababci Marii, potem Łucji, jej córki. Widziałam co prawda obce nazwisko – przy dacie 1912r. – na okładce wewnętrznej, ale przyjmowałam, że „Irma Sindermann” była chlebodawczynią prababci, gdy ta pracowała jako służąca. Dopiero kilka tygodni temu przyjrzałam się uważniej zapiskom i odkryłam, że trop prowadzi do „Stift Salem, Stettin„, czyli do zgromadzenia diakonis, które do II wojny światowej działało na Pomorzu, a obecnie ma siedzibę w Niemczech. Tam ślad niestety się urywa, ale teoria o chlebodawczyni wydaje mi się  obecnie wątpliwa. Imię i nazwisko napisane są tym samym charakterem pisma, co większość przepisów; później pismo się zmienia, i sądzę, że są to już zapiski pisane przez moją babcię. Być może Irma była diakonisą lub wychowanką instytutu, która przeniosła się do Wrocławia (gdzie babcia spędziła większość dzieciństwa i młodość), a tam nawiązała kontakt z moją rodziną? Żałuję, że nie wiem więcej na jej temat; celowo ujawniam imię i nazwisko, bo może przypadkiem przeczyta to ktoś, kto wie coś więcej…

Babcia Łucja z ojczymem

Postanowiłam, że mimo braku znajomości germańskiego języka przodków ;), spróbuję wykonać przynajmniej część przepisów „ze starego zeszytu”. Sprawę utrudnia charakter pisma oraz często skrótowy charakter notatek (ja pisząc sama dla siebie też pewne informacje pomijam, bo wydają mi się oczywiste). I tak tu też z opóźnieniem zrozumiałam, że sos w przepisie to niemal beszamel, a właściwie beszamel z domieszanym na koniec jajkiem. Poniżej zdjęcie oryginału:

Ze starego zeszytu: makaron pod beszamelem

A oto moja wersja (całkiem wierna; główna zmiana dotyczy ilości makaronu, bo dla mnie 1kg na 4 osoby to jednak za dużo :):

Składniki (na 2 osoby, w oryginale na 4):

  • 250g makaronu (u mnie drobne rurki; mogą być nitki lub ugotowany i potem pokrojony długi makaron)
  • ok. 200g szynki, pokrojonej w paseczki
  • garść parmezanu do posypki

Sos:

  • 15g masła
  • 15g mąki
  • 250g pełnego mleka (w temp. pokojowej)
  • sól, pieprz, gałka muszkatołowa (u mnie starte ok. 1/4 średniej gałki)
  • 1 jajo

Makaron ugotować w osolonej wodzie, odcedzić, przelać zimną wodą. Wymieszać po osączeniu z szynką. Przełożyć do wysmarowanego masłem naczynia żaroodpornego.
Gdy makaron się gotuje, przygotować sos: stopić masło na małej patelni lub w rondelku, zdjąć z ognia. Wmieszać mąkę, dokładnie rozcierając masę. Wlać powoli mleko, cały czas roztrzepując. Postawić z powrotem na ogniu, doprowadzić do wrzenia, pracując cały czas trzepaczką, doprawić do smaku. Zdjąć z ognia, wtrzepać jajo; można też najpierw wymieszać roztrzepane jajo z łyżeczką sosu, i dopiero później połączyć całość. Zalać makaron sosem., posypać parmezanem. Zapiekać w 200 st. C. przez ok. 30 minut, do zrumienienia.

Makaron jest delikatny, mleczno-muszkatołowy, i kwaskowata, chrupka sałatka jako dodatek dobrze do niego pasuje. To już przepis nie z zeszytu, a z głowy i zawartości lodówki:

Ze starego zeszytu: makaron pod beszamelem

Składniki:

  • 1/4 główki małej czerwonej kapusty, poszatkowanej
  • 1 średnia, soczysta pomarańcza, obrana, pokrojona w kostkę
  • ok. 2 łyżek drobno posiekanej dymki (ew. może być czerwona cebula)
  • sok z cytryny lub ocet owocowy
  • oliwa
  • sól
  • opcjonalnie: łyżeczka brązowego cukru

Wymieszać kapustę z pomarańczą i dymką. Doprawić do smaku pozostałymi składnikami, dokładnie wymieszać, odstawić na co najmniej 20 minut, by składniki się przegryzły.

Dziwnie się czułam gotując z prawie stuletniego przepisu napisanego ręką kogoś, kogo nie znam, w języku, którym nie mówię, ale… chyba to jeszcze powtórzę, więc wypatrujcie przepisów „ze starego zeszytu”.