Mój pierwszy w życiu wyjazd na narty był zarazem pierwszym dłuższym (niż kilkugodzinny) pobytem we Włoszech. Przyjechaliśmy jeszcze przed sezonem i mieliśmy cały hotel i kucharza dla siebie. W ciągu dnia słuchałam, jak Fulvio* woła: „Sci paralleli, paralleli!”, a wieczorem jadaliśmy przy stole kuchni, i to jak jadaliśmy… Tuczono nas niczym Jasia i Małgosię** w wiadomej klatce. Po obiedzie dwie baryłki turlały się do baru, zamawiały due espresso elongato*** i prawie od razu szły spać. Tego pamiętnego tygodnia m.in. pierwszy raz jadłam włoskie risotto, dziwiąc się zaokrąglonym ziarenkom ryżu i temu, że danie jest takie mokre, omlet z truflami (duże rozczarowanie), karczochy (jw.) i spaghetti alla carbonara, które nas zachwyciło.
Od tamtego czasu robiliśmy co jakiś czas carbonarę, mieszając gorący makaron z przesmażonym boczkiem, śmietaną, jajami i serem… i danie było smaczne, ale zarazem tak ciężkie, że potem przez co najmniej rok mieliśmy dość. Tak było do czasu, gdy zaczęliśmy trochę zmieniać proporcje, dodając np. tylko kapkę śmietany. W końcu odkryłam, że guru (= Anna del Conte) wcale nie uważa, aby śmietana była konieczna – i właśnie taki makaron, „tylko” z boczkiem i sosem jajeczno-serowym, smakuje mi najbardziej i mogę go jeść częściej, niż raz na rok. Sugerując się radami Anny del Conte wypróbowaliśmy też wersję lekko podlaną białym winem i z dodatkiem cebuli – także polecam, jako wariant.
Składniki (na 2 osoby):
- 225-250g spaghetti (można też użyć linguine),
- ok. 100g wędzonego boczku,
- 2-3 duże jaja,
- garść świeżo startego parmezanu,
- świeżo mielony czarny pieprz,
- opcjonalnie: 1 mała, drobno pokrojona cebula lub szalotka, ok. 3-4 łyżek białego wina
Nastawić wodę na makaron (sos robi się szybko). Boczek pociąć w kostkę. Jeśli jest dość tłusty – wrzucić na średnio rozgrzaną patelnię, wytopić tłuszcz, podkręcić ogień i przesmażyć na chrupko. Jeśli jest chudy – rozgrzać na patelni trochę oliwy, i przesmażyć na niej boczek na chrupko. Jeśli chcecie użyć cebuli, można w tym momencie ją zeszklić na tej samej patelni (a makaron albo już powinien się gotować, albo najpóźniej teraz powinniście go wrzucić do wrzątku). Jeśli chcecie użyć wina – wlać je do patelni z boczkiem, wymieszać, gotować parę minut na mocnym ogniu, by całość odparować. W misce roztrzepać jaja z parmezanem, doprawić pieprzem (powinno być wystarczająco słone od sera, zasala także boczek). Gorący, odcedzony makaron wymieszać od razu z boczkiem – najlepiej na tej samej patelni, albo w garnku, w którym gotował się makaron – ale już nie na ogniu, i zaraz potem dodać sos jajeczno-serowy, energicznie zamieszać. Nie podgrzewać, bo wyjdzie jajecznica! Przełożyć na talerze, jeść od razu. Najlepiej popijając czerwonym wytrawnym 😉
* Instruktor w średnim wieku, z imponującym wąsem i lwią grzywą zaczesaną do tyłu. Dwa pozostałe ulubione okrzyki Fulvia to (bo lekcje zasadniczo były w języku angielskim): „Plooough, plooough, snow plough!” [„Płuuug, płuuug, pług śnieżny!”] oraz „Weeeight, weeeight on the valley ski” [„cięęężar, cięeeżar na narcie odstokowej”]. Poniżej dokumentacja zdjęciowa (Fulvio pierwszy od lewej, ja: trzecia od lewej).
** Właśnie M mi uświadomił, że tylko Jasia Zła Czarownica tuczyła w klatce, bo Małgosia jej usługiwała. W tej wersji jednak dwie osoby były pasione.
*** To był też pierwszy kontakt z włoską kawą. Teraz bym nie zamówiła espresso przedłużonego, a M pewnie by chciał ristretto.