Moja Mama co rok robi pasztet – na Boże Narodzenie lub Wielkanoc. Zazwyczaj co rok jest trochę inny, bo dodaje różne mięsa. Zawsze jest choć trochę dziczyzny. W rodzinie M pasztety robiła Ciocia C., a od kiedy jej zabrakło, pałeczkę przejął mój mąż. Przepis jest Cioci, ale M go trochę zmodyfikował, mieląc masę tylko jeden raz (jak i moja Mama), a nie trzykrotnie. Dodaje także inną cielęcinę.
Pasztet domowy nie w wersji błyskawicznej wymaga cierpliwości i czasu. Mięso trzeba obsmażyć, ugotować, przemielić, doprawić i dopiero wtedy upiec. Gdy Mama zabierała się za robienie pasztetu, wolałam w miarę możliwości zniknąć z domu, gdyż atmosfera bywała napięta 😉 Gdy zabiera się za to M, mam większy problem ze znoszeniem wyjątkowo intensywnego zapachu gotowanego mięsa. Gotowy pasztet uwielbiam jednak jeść: na chlebie, z dodatkiem musztardy, chrzanu lub dżemu cebulowego (świetne połączenie!) jest przepyszny. Bardzo dobrze się także mrozi.
Składniki:
- ok. 4 kg karkówki cielęcej
- 2 kg podgardla czystego
- 1,5 kg kurzych wątróbek
- 1 cebula
- 2 marchewki
- 2 pietruszki
- pieprz czarny ziarnisty (ok. 10 ziarenek)
- ziele angielskie (ok. 5 ziarenek)
- 3 listki laurowe
- kilka grzybów
- 1 kajzerka lub kawałek innego białego pieczywa
- 10 jaj
- gałka muszkatołowa (2 małe gałki, starte)
- imbir mielony (ok. 20 g)
- sól – ok. 3-3,5 łyżek
- pieprz mielony – ok. 4 łyżeczek
Mięso opłukać, dokładnie osuszyć, obsmażyć do zrumienienia (szczerze polecam do tego celu frytkownicę). Umieścić w bardzo dużym garnku, kładąc w kolejności od dołu: podgardle, wątróbkę i cielęcinę. Dodać warzywa, pieprz ziarnisty, ziele a., grzyby liście laurowe oraz na wierzchu umieścić kajzerkę. Lekko podlać wodą i dusić pod przykryciem, aż mięso będzie zupełnie miękkie (co potrwa kilka godzin).
Mięso dokładnie wystudzić i przemielić jednokrotnie razem z warzywami. Do masy dodać jaja i przyprawy mielone – do smaku, powyżej podaję nasze proporcje. Dokładnie wymieszać, sprawdzić doprawienie. Przełożyć do blaszek (np. keksówek – ok. 3) wysmarowanych tłuszczem i wysypanych bułką tartą. Idealnie jeśli warstwa będzie nie grubsza niż 5 cm, ale trochę grubsza też nie zaszkodzi (my piekliśmy teraz w 2 kwadratowych blaszkach jak do brownie). Piec ok. 1 h, w 180 st. C (termoobieg, w góra/dół – ok. 190-195 st. C). W wierzch pasztetu można wcisnąć trochę świątecznych foremek 😉 Gotowy pasztet powinien mieć wypieczoną, zezłoconą i chrupką skórkę. Uwaga: nie warto próbować jeszcze ciepłego, smaczny jest dopiero po dokładnym wystudzeniu.
A tak wygląda na kromce Borodinskiego:
Korzystając z okazji życzę Wam wszystkiego dobrego (i smacznego 😉 w nadchodzącym roku 2011. U nas dziś w menu znów będą bliny oraz to, co widać poniżej: