Na Świętego Marcina gąski się zarzyna… Ja co prawda się nie wyrobiłam na Święto Niepodległości, ale gąska pojawiła się na naszym stole kilka dni później. Inspiracją była wiadomość o konkursie „Gęsina w blogosferze” oraz reklama telewizyjna, promująca konsumpcję tego mięsa. Uświadomiłam sobie, że nigdy samodzielnie nie przygotowywałam gęsiny (a jadłam chyba tylko raz). Przeczytałam wiele różnych przepisów, pomyślałam długo i w końcu zrobiłam tak, jak poniżej, czyli po swojemu (i z efektów byłam bardzo zadowolona). Użyłam mieszanki wina białego i czerwonego, bo akurat miałam resztkę tego pierwszego do zużycia – w przeciwnym razie byłoby samo czerwone. Ziół użyłam tych, które jeszcze rosły w ogródku 🙂
Składniki: 1,2kg piersi gęsiej z kością, 200ml białego wina wytrawnego, 100ml czerwonego wina wytrawnego, łyżeczka oliwy, po łyżeczce świeżych ziół: hyzopu, tymianku i rozmarynu, łyżeczka pieprzu, po ok. 8 ziarenek ziela angielskiego i jałowca (ten ostatni zgnieciony), 1 ząbek czosnku (zgnieciony)
Pierś umyłam, osuszyłam, nacięłam lekko skórę. Składniki marynaty wymieszałam w woreczku do mrożonek, dorzuciłam pierś, obtoczyłam w płynie, woreczek zawiązałam i umieściłam w lodówce na ponad dobę (ok. 28 godzin). W tym czasie parokrotnie odwracałam/obracałam mięso; wyjęłam je z lodówki mniej więcej godzinę przed planowanym pieczeniem.
Pierś wyłowiłam z marynaty (zachowując ją na później), lekko osuszyłam, przełożyłam (skórą do dołu) na zimną, suchą patelnię i podgrzewałam ok. 10-12 minut na średnim ogniu, aby wytopić tłuszcz. Po tym czasie (gdy zobaczyłam, że ilość tłuszczu się nie zwiększa) zwiększyłam ogień i obsmażałam mięso kilka minut do zrumienienia, po czym to samo zrobiłam z drugą stroną. Pierś wyjęłam z patelni (cenny tłuszcz gęsi odlewając i zachowując), posoliłam i popieprzyłam z obu stron i włożyłam do niewielkiej brytfanki skórą do dołu. Podlałam paroma łyżkami marynaty i umieściłam w piekarniku nagrzanym do 180 st. C. Piekłam 25 minut, raz podlewając marynatą, po czym mięso obróciłam, podlałam płynem z pieczenia, i piekłam dalsze 35 minut (podlewając w tym czasie ok. 2 x marynatą). Gotowe mięso wyjęłam na blat, dałam mu odpocząć ok. 2 minut i pokroiłam na cienkie plastry (było lekko różowe w środku). Podawałam z borówką brusznicą oraz korzenną czerwoną kapustą na ciepło (można by też podać taką lub taką surówkę z czerwonej kapusty). Dodatkowo były ziemniaki przesmażone na zachowanym tłuszczu gęsim (obgotowane 5 minut, pokrojone w plastry i smażone ok. 10 minut na patelni z łyżką tłuszczu) – wyszły niezwykle chrupkie.
Mięso było delikatne, soczyste, o swoistym smaku i aromacie gęsiny. M zaaprobował w pełni 🙂 Tak zaś wyglądało na zimno następnego dnia, krojone do chleba (i po odkrojeniu tłuszczu):
Co zaś z pozostawionym gęsim tłuszczem? Rzeczywiście (Nigella nie kłamała) świetnie wychodzą na nim pieczone lub smażone ziemniaki; z tego co czytałam, dobrze i długo się przechowuje w lodówce. Można się jednak też pokusić o zrobienie gęsiego smalcu do pieczywa. Korzystałam z przepisu z forum Cincin, w następujących proporcjach:
1 małe jabłko (najlepiej dość kwaśne), obrane ze skórki i pokrojone w kostkę umieściłam na małej patelni z tłuszczem gęsim (ok. 100ml – objętościowo było go tyle samo, co jabłka). Dodałam łyżeczkę suszonego majeranku i sól (na oko, ok. łyżeczki). Całość przesmażałam, aż jabłka się rozpadły i lekko zaczęły przywierać do dna. Wystudziłam, przelałam do pojemnika z pokrywką i umieściłam w lodówce.
A tak oto prezentuje się smalec na chlebie domowym (tu akurat tzw. łatwym pszennym Liski). Świetnie pasuje do tego ogórek kiszony lub konserwowy (a co jeszcze, nie będę Wam dopowiadać ;).