Tego roku po raz pierwszy w życiu postanowiłam przygotować paschę, której nigdy wcześniej nie jadłam. Ani w moim, ani M domu danie nie stanowiło tradycyjnego elementu wielkanocnego stołu: ba, zarówno mojej Mamie, jak i teściowej, słowo 'pascha’ kojarzyło się jedynie z sernikiem na zimno, z serka homogenizowanego, z galaretką na wierzchu. Gotowa pascha zaś wizualnie niektórym skojarzyła się z (cytuję) 'twarożkiem z tetry’: i w jakimś sensie to jest twarożek, ale w wersji delux, słodki, bardzo aromatyczny, mocno bakaliowy. Coś dla osób, które namiętnie wyjadają surową masę na sernik :). Skorzystałam z przepisu Liski na paschę bezżółtkową.
Składniki:
- 150g pokrojonych owoców kandyzowanych (użyłam tzw. 'miksu’)
- 50g rodzynek
- sok oraz starta skórka z jednej cytryny
- hojna szczypta mielonej wanilii, ew. odrobina ekstraktu
- 700g twarogu (u mnie 500 g twarogu na sernik plus zwykły twaróg tłusty)
- 2 łyżki masła
- 150ml kwaśnej śmietany
- 50g cukru pudru
- 50g płynnego miodu (może być sztuczny)
- Do dekoracji: bakalie, skórki cytrusowe, listki mięty lub co Wam do głowy przyjdzie 😉
Do salaterki włożyć owoce kandyzowane i rodzynki, skórkę z cytryny. Dodać sok z cytryny i wanilię. Wymieszać, przykryć i odstawić na 1 h.Salaterkę lub doniczkę wyłożyć cienkim materiałem – gazą lub tetrą tak, by brzegi materiału wystawały na zewnątrz miseczki (osobiście uważam, że lepiej użyć – w przeciwieństwie do mnie – naczynia raczej wyższego niż niższego, kształt gotowej paschy jest wtedy ładniejszy).
Ser, masło i śmietanę zmiksować na gładką masę (ja najpierw roztarłam twaróg tłusty nie-sernikowy, potem dodałam pozostałe składniki). Dodać cukier puder, miód, owoce kandyzowane. Wymieszać.
Masę przełożyć do salaterki, a brzegi materiału złożyć do środka. Przykryć talerzykiem i położyć na nim coś ciężkiego. Odstawić na noc do lodówki.
Przed podaniem – rozwinąć materiał, paschę przełożyć na talerz i udekorować (u mnie, jak widać powyżej, listkami mięty, skórką startą z pomarańczy – która wywołała komentarze: „To marchewka?” – i płatkami migdałowymi).
Gotowy deser jest miękki, kremowy, dość wilgotny (ale nie zanadto – gaza spełniła swoje zadanie) i trochę trudno go nakładać zgrabnie na talerze, szczególnie jeśli nie jest mocno schłodzony. Smak i aromat jednak rekompensuje ewentualne braki estetyczne po naruszeniu całości: aż zaczynam żałować, że już nic nie zostało. M zaś początkowo mówił wstrzemięźliwie, że 'nic specjalnego’ i 'ujdzie’, ale deser dziwnie szybko znikł z lodówki. Może jednak wprowadzimy nową kulinarną tradycję.
Przepis publikuję w ramach akcji kulinarnej Olgi Smile (patrz banner).