Grüss Gott! Wróciłam! Chleb z dożywionego zakwasu (i austriackiej mąki) rośnie na blacie, pranie się suszy, ja zaś sklejam zdjęcia na mozaiki, by pokazać Wam parę tegorocznych 'pocztówek’ z Salzburgerland. A zatem…
Po pierwsze: przyroda. Od górnego lewego rogu, zgodnie z ruchem wskazówek zegara: Sportgastein, strumień w Kötschachtal i tamże widok na góry oraz Zell am See (dokąd pojechaliśmy na wycieczkę – na nartach kiepsko, ale zakupy owocne).
Zdjęcia nieco monotonne i monochromatyczne, bo śnieg – skały – kamień – lód, ale jak się pojechało w góry zimą, nie można się niczego innego spodziewać 😉
Po drugie: dekoracje i styl, o którym co nieco pisałam. Od górnego lewego rogu, zgodnie z ruchem wskazówek zegara: kurczaczki wielkanocne przed kwiaciarnią (Zell am See), dekoracja przed domem w Kötschachtal, stragan z najróżniejszym kolorowym 'badziewiem’ w Salzburgu i malowane talerze w barze (Graukogel).
Po trzecie: architektonicznie. Zawsze miałam słabość do fotografowania okien lub drzwi. Od lewej: dom w Zell am See, kapliczka niedaleko hotelu Grüner Baum w Kötschachtal, nieczynny pawilon przy kasynie i Grand Hotelu w Bad Gastein.
Po czwarte: ulice i pasaże. Od lewej: Salzburg (niedaleko wjazdu na zamek), Zell am See (bulwar nad jeziorem) i ponownie centrum Salzburga.
Po piąte: właśnie Salzburg, do którego kolejny raz pojechaliśmy na jeden dzień. I znów poszliśmy do kościoła Św. Błażeja i na cmentarz. I do kawiarni.
Skoro o stylu i narodowym lokalu austriackim mowa, oto kilka impresji kawiarnianych: wnętrze Cafe Advocat (’wygląda lepiej na zdjęciach niż na żywo’ – jak uznał towarzyszący nam F.) w Bad Gastein i front Cafe Furst w Salzburgu:
Jak przy kawiarniach jesteśmy, to trochę posłodzę. Od górnego lewego rogu, zgodnie z ruchem wskazówek zegara: Germknödel, z cynamonem i miodem, tort śmietanowy z malinami (z ww. Cafe Advocat) i bajaderka z różowym lukrem (z Cafe Furst).
Jeśli chodzi o jedzenie nie-słodkie, oto mała próbka: Kasnockn’ (zapiekane spaetzle vel galuszki), Gulaschsuppe i oczywiście kawa – tu duża czarna, tj. Grosser Brauner.
I wreszcie: tegoroczne 'koty w podróży’, a więc nasza dzielna podróżniczka Bica oraz bracia Max i Pieter z Graukogla. Max był kiedyś taki mały… a Pieter od zeszłego roku legowiska nie zmienił, za to nieco jeszcze 'zmężniał’.
Do jedzenia w Austrii jeszcze wrócę, nie martwcie się 😉