Jak może kiedyś wspominałam, jeśli jem zupy, muszą być one gęste i treściwe. Dlatego też lubię zupy krem. I oto taka jedna, którą w miarę niedawno zrobiłam nie pierwszy raz. Bazą, można powiedzieć, jest pęczek włoszczyzny – a z resztą można pokombinować. W innym wariancie daję np. trochę mniej bulionu/wody, a więcej pomidorów.
Składniki: Pęczek włoszczyzny, dodatkowy 1 mały por (ew. cebula cukrowa), oliwa, 1,25 l. mocnego, esencjonalnego bulionu (lub np. 1 litr i dodatkowa woda; lubię w zupach wykorzystywać wywary po szynce takiej lub takiej), suszony/świeży lubczyk, ok. 150 ml przecieru pomidorowego, 1 kopiasta łyżka koncentratu pomidorowego, sól, pieprz, opcjonalnie: 1-1,5 łyżki octu z czerwonego/białego wina lub podobnego, suszone zioła
Jarzyny obieramy, myjemy. Pora kroimy w półplasterki, resztę w cienkie plasterki (marchewkę) lub większą kostkę. Rozgrzewamy w rondlu oliwę, szklimy pora. Dorzucamy stopniowo pozostałe pokrojone jarzyny, za każdym razem mieszamy, przesmażamy chwilę. Zalewamy bulionem, dodajemy lubczyk, przecier i koncentrat pomidorowy, delikatnie (zazwyczaj bulion też jest słony) doprawiamy solą i pieprzem (można także dodać ulubione suszone zioła), zagotowujemy i gotujemy na niewielkim ogniu, aż warzywa będą miękkie (50-60 min.). Jeśli to konieczne, bulion uzupełniamy wodą. Zupę miksujemy, przekładamy z powrotem do garnka, sprawdzamy gęstość (ew. lekko rozrzedzamy wodą) i doprawienie. Marchewka i słodkawy przecier mogą sprawić, że potrawa będzie lekko słodka – warto ją wtedy delikatnie zakwasić dobrym octem winnym. Całość mieszamy, delikatnie podgrzewamy i podajemy z kleksem śmietany oraz chlebem (na zdjęciu Borodinsky).
W przypadku takiej zupy wcale mi nie przeszkadzają resztki (zresztą, kiedy mi one przeszkadzały… to jeden ze skutków wpływu Nigelli Lawson :). Odgrzana na drugie śniadanie (czy też jak wolicie, lunch) smakuje jeszcze lepiej.