Lussekatter ("oczka" św. Łucji)

„W domu obchodziliśmy dzień Łucji bardzo sumiennie. […] Zbudziły mnie rano głębokie, choć nieco fałszywe dźwięki głosu Alidy, gdy huknęła: „Sancta Lucia, świetlane zjawisko!” z taką siłą, że zdawało się, że sufit uniesie się w górę, i gdy potem podała mi do łóżka kawę, świeże bułeczki szafranowe i pierniczki”. (Zwierzenia Britt Mari, Astrid Lindgren)

Otóż to. Dziś mamy dzień Św. Łucji, patronki Szwecji, oraz szafranowe bułeczki. W dwóch postaciach: jako wypiek i jako biżuteria (patrz zdjęcie powyżej), wygrałam bowiem kolczyki wykonane przez Anne, i obiecałam, że je dziś założę. Co z przyjemnością zrobiłam 🙂

Bułeczki Św. Łucji robiłam kiedyś i nie byłam zadowolona z wyników. Szafran dodawany do ciasta je mniej lub bardziej wysusza (u mnie wtedy było to zdecydowanie bardziej). Tym razem postanowiłam zmniejszyć ryzyko porażki i dodałam szafranu do sprawdzonego przepisu Liski, z którego robiłam buchty i babucha. Dzięki temu uzyskałam lussekatter leciutkie, puchate, bynajmniej nie suche czy twarde (choć i tak sądzę, że należy je zjeść jak najszybciej lub zamrozić). Przyznaję, że lepiej, gdyby były bardziej rumiane, ale poskąpiłam szczęśliwego jajka i posmarowałam tylko mlekiem. A oto, jak było dokładnie:

Składniki: 3 żółtka (lub 2 żółtka i łyżka gęstej śmietany – tak zrobiłam tym razem), 40 gram cukru (+ dwie łyżki domowego cukru waniliowego), 250 g mąki (użyłam tortowej), 20 g (dałam ciut mniej, ok. 18 g) drożdży świeżych, 1/4 (czubate, bliżej niepełnemu 1/2) łyżeczki soli, skórka cytrynowa  (z 1/2 cytryny), 1/2 szklanki mleka (ok. 125 ml), 50 g masła, roztopionego i ostudzonego, szczypta szafranu

Ciasto: Rozetrzeć drożdże z 1 łyżeczką cukru i 2 łyżkami mleka, odstawić na 15 minut. Masło stopić razem z mlekiem, dodać do masy szczyptę szafranu, wymieszać, odstawić na kilka minut. Żółtka utrzeć z cukrem na kogel-mogel.  Dodać wyrośnięte drożdże, skórkę cytrynową i sól, a następnie mąkę i masę mleczno-maślano-szafranową. Wymieszać dokładnie ciasto. Dokładnie (cierpliwie 🙂 wyrobić. Masa ma być gładka, lśniąca, nieco lepka (przywierająca do dna miski, ale odrywająca się od ścianek). Jeśli będzie bardzo mocno się lepić, można dosypać łyżkę mąki, ale raczej nie więcej. Przełożyć do miski, przykryć ściereczką/folią i pozostawić do wyrośnięcia (1-2 h w temp. pokojowej lub na całą noc w lodówce, jak u mnie). Ciasto lodówkowe trzeba następnego dnia wyjąć na ok. 30-40 minut z lodówki, by doszło do temp. pokojowej. Po tym czasie lekko odgazować, podzielić na równe części (u mnie 6), formować okulary. W każdym „oku” umieścić po rodzynce. Nakryć folią i odstawić na 30-40 minut do napuszenia. Posmarować żółtkiem/jajem/białkiem/mlekiem. Piec w 200st. C 10-12 minut (u mnie na kamieniu + lekko naparowanym piekarniku, ale nie jest to konieczne). Jeść najlepiej ciepłe, po lekkim jedynie wystudzeniu.

Oczka rodzynkowe nawiązują do faktu wyłupienia sobie oczu przez Św. Łucję, więc gdy rodzynka w obserwowanej przeze mnie bułeczce wyskoczyła z ciasta przed końcem pieczenia, uznałam to za całkiem na miejscu. Inna rzecz, że nie wiem, czy przez to, że bułki wyszły mi całkiem, hm, bujne, kojarzą mi się nieco z inną częścią kobiecej anatomii… Ale to już oceńcie sami 🙂

Lussekatter ("oczka" św. Łucji)