Nie będzie o wspomnieniach z dzieciństwa czy science fiction, przynajmniej tradycyjnie rozumianym. Będzie natomiast o mojej ulubionej książce, The Time Traveler’s Wife (Miłość ponad czasem lub Żona podróżnika w czasie – były dwie polskie edycje) i jej aspekcie kulinarnym.
Od dawna miałam napisać tą notkę. Wreszcie się zmobilizowałam, za sprawą drugiej, nowo wydanej książki Audrey Niffenegger (Her fearful symmetry), którą wczoraj skończyłam czytać i która mi się niestety nie podobała. Jeśli nie czytaliście jej literackiego debiutu, czyli właśnie The Time Traveler’s Wife, gorąco Was do tego zachęcam. To nietypowa historia o miłości Clare i Henry’ego, który cierpi na chorobę genetyczną, objawiającą się… niekontrolowanym podróżowaniem w czasie.
Miało być jednak kulinarnie. Otóż opisy posiłków, jedzenia i gotowania zajmują całkiem pokaźną część książki. Kiedyś z pamięci zrobiłam listę scen kulinarnych i wyszło mi kilkadziesiąt pozycji. Powodów po temu jest kilka: Henry po podróży w czasie odczuwa zazwyczaj głód i/lub nudności. Wychowywała go pani Kim (Kimy), która świetnie gotowała i przekazała mu sporo ze swojej wiedzy. Jest dobrym kucharzem, w przeciwieństwie do Clare. Jedną z moich ulubionych scen jest wieczór, podczas którego Henry poznaje pierwszy raz przyjaciół Clare, Gomeza (vel Jana Gomolińskiego – nasi tu byli 🙂 i Charisse. Ponieważ gospodarzy przerosło zadanie przygotowania kolacji, Henry przyjmuje na siebie to bojowe zadanie. Przygotowanie jedzenia (risotto z kurczakiem) trwa, alkoholu zaś nie brakuje i całe towarzystwo siada do stołu nieco wstawione. Henry wspomina: „Wszystko zawiera dużo masła”, a Clare: „Jedzenie jest tak pyszne, że chce mi się płakać”. Jako deser są brownies, autorstwa właśnie Clare, „bo przecież każdy potrafi zrobić brownies„. Okazuje się, że jednak nie każdy – ciasto Clare jest nieco niedopieczone, albo brownies-tatar, jak śmieją się przyjaciele. Pod koniec książki Henry uczy jednak Clare gotować i okazuje się całkiem pojętną uczennicą.
Posiłków bardziej odświętnych, jedzonych w gronie przyjaciół lub rodziny jest więcej. Clare poznaje ojca Henry’ego podczas uroczystego obiadu, przygotowanego przez panią Kim. Na menu składa się między innymi kaczka i tort migdałowy. Mój kolejny ulubiony fragment to opis Bożego Narodzenia, gdy z kolei Henry pierwszy raz poznaje rodzinę Clare. Przyjeżdżają do zaśnieżonego Michigan prosto na lunch, na który jest podana szynka z zielonym groszkiem, a Henry „nie jada wieprzowiny i nie znosi groszku”. Oczywiście zjada do czysta. Po obiedzie rodzina Abshire idzie jeździć na nartach, a Henry wędruje do ogromnej kuchni w poszukiwaniu kawy. Rodzina Clare jest zamożna i zatrudnia służbę. Kuchnią zarządza jowialna Nell, opisana jako krzyżówka „Julii Child i Arethy Franklin”; zawsze wyobrażałam sobie ją jak aktorkę, która grała Mammy w Przeminęło z wiatrem. Na pytanie Henry’ego: „Czy nie zostało trochę kawy?”, reaguje oburzeniem: oczywiście, że kawa zostanie świeżo zaparzona, niech „pan chłopak [Clare]” pójdzie do salonu i poczeka, a ona przyniesie. W międzyczasie w zlewie ruszają się homary, które zostaną podane na świąteczną kolację, a w piecu czerni się indyk, który tylko z zewnątrz wygląda na spalonego – Nell ręczy za jego doskonałość. Tego samego wieczoru Abshire’owie i ich goście jedzą także zupę z kasztanów i pasternaku, podobno doskonałą (ciekawe, jak się miała do papki dla dzieci, którą przygotowałyśmy z Tili z tych samych składników :). Parę lat później Nell będzie uczyć Henry’ego piec croissanty.
Wspomniana wyżej kawa przewija się na niemal każdej stronie książki – Henry i Clare piją ją litrami. Jako kawoholiczka rozumiem ich, choć nie przepadam za kawą typu amerykańskiego (chyba, że z braku laku…). Clare pierwszy raz kosztuje kawy jako trzynastolatka, na łące na której spotyka się z podróżującym w czasie Henrym, który ma lat 35 (w czasie rzeczywistym różnica wieku między przyszłymi małżonkami wynosi 8 lat). Henry upijając łyk napoju zaparzonego niewprawnie przez Clare wykrzykuje: „To paliwo rakietowe!”, po czym zapewnia przygnębioną dziewczynę, że „nie, nie jest za mocna, nie ma czegoś takiego, jak za mocna kawa”.
Łąka w pobliżu domu Abshire’ów była świadkiem wielu posiłków Henry’ego i młodej Clare, składających się z tego, co udało jej się wykraść ze spiżarni. Najbogatszy był piknik na 18 urodziny Clare, kiedy jedli kanapki z ogórkiem, kawior i krakersy, ser pleśniowy, truskawki, herbatniki miętowe i pili wino. 21 urodziny Clare świętowali także tylko we dwójkę, ale już w mieszkaniu Henry’ego, który przygotował zupę vichysoisse, łososia i szparagi.
Poza scenami posiłków domowych lub na łonie przyrody, bohaterowie sporo czasu spędzają także w restauracjach. Często pojawiają się wzmianki o Beau Thai, restauracji tajskiej (tam odbyła się pierwsza randka Henry’ego i Clare – a właściwie pierwsza była tylko dla Henry’ego…). Clare uwielbia sushi, i Henry zabiera żonę do ulubionej knajpki, Katsu, by ją udobruchać po sprzeczce na temat zakupu mieszkania. Inną sceną restauracyjną, którą lubię, jest drugie spotkanie Gomeza z Henrym. Po dość burzliwym początku wspólnego wieczoru, mężczyźni idą do Ann Sather, szwedzkiej restauracji, której menu znają na pamięć (jeśli kiedyś pojadę do Chicago, z pewnością tam pójdę). Zamawiają stos jedzenia; Gomez pije mleko i oczywiście nie rozstaje się z papierosem, Henry wypija kilka filiżanek kawy („trochę więcej nie zaszkodzi”). Gdy trochę się posilili, Henry wytłumaczył niedowierzającemu Gomezowi na czym polega podróżowanie w czasie.
Jest także wiele samotnie jedzonych posiłków, takich jak kolacja Henry’ego w niemieckiej restauracji Berghof w Wigilię Bożego Narodzenia 1988. Clare często jada sama, np. gdy Henry znika podczas wspólnego przygotowywania chilli con carne lub tuż przed urodzeniem ich córki, Alby, gdy idzie sama do tajskiej restauracji.
Mogłabym jeszcze drążyć temat, ale nie chciałabym Wam całkiem popsuć lektury. Może zainteresuje Was jeszcze fakt, że w listopadzie będzie można obejrzeć film na podstawie książki (dystrybuowany z jakiegoś tajemniczego powodu pt. Zaklęci w czasie (sic!). W role główne wcielili się Eric Bana i Rachel McAdams. Wybrani aktorzy niespecjalnie odpowiadają urodą pierwowzorom literackim. Clare została raz w tekście porównana do Venus Botticelliego, a Henry miał wyglądać jak Egon Schiele. Po obejrzeniu zdjęć malarza zrozumiałam, czemu Niffenegger w jakimś wywiadzie powiedziała, że widziałaby Johnny’ego Deppa do tej roli.
Tak czy inaczej, ja zawsze wyobrażałam sobie Henry’ego jako Adriena Brody… albo jak w takiej luźnej impresji.
Niezależnie od obsady pierwszoplanowej (i drugoplanowej, ale postaram się pohamować – Ron Livingstone jako Gomez, aaa…), starałam się podchodzić pozytywnie do filmu – dopóki nie obejrzałam zwiastuna, który potwierdził moje najgorsze obawy. Ocenę wydam w listopadzie, a tymczasem na film nie będę Was namawiać – na książkę za to jak najbardziej. Zwłaszcza, że nie sądzę, by na ekranie zachowały się te wszystkie kulinaria :)