Absynt

Często można spotkać się z opiniami o wyższości pewnych kuchni narodowych nad innymi. Poza wynoszeniem dań z własnego kraju nad innymi, najczęściej oddaje się palmę pierwszeństwa kuchni francuskiej lub włoskiej. W naszym domu opinie są podzielone: ja jestem za Francją, a M za Włochami. Oboje jednak bardzo lubimy francuską restaurację Absynt w Warszawie.

Absynt jest jednym z „dzieci” rodziny Kręglickich i – w mojej subiektywnej opinii – najbardziej udanym, a jadłam we wszystkich restauracjach z tej grupy, także w św. p. Mekongu (który zajmował obecny lokal Absyntu). To, czym ujął mnie „przyczółek francuski” jest większa staranność w przygotowaniu wystroju, karty dań i wyszkoleniu obsługi, niż w pozostałych knajpkach Kręglickich, które zawsze wydawały mi się trochę zbyt masowe (żeby nie powiedzieć fast foodowe).

Wnętrze nie jest przesadnie duże (przynajmniej główna sala na poziomie ulicy), stoliki niewielkie, wystrój nowoczesny i prosty. Dominuje ciemne drewno, przyćmione światło, a ściany ozdabiają powiększone czarno-białe zdjęcia z francuskich ulic i lokali. Podczas ostatniej, spontanicznej wizty mieliśmy idealne warunki do fotografowania restauracji: byliśmy chyba ostatnimi gośćmi, więc nie musielibyśmy się krępować spojrzeniami współbiesiadników, gdybyśmy… mieli ze sobą aparat. Stąd jedynie zdjęcia frontu restauracji, wykonane innego dnia.

Menu w Absyncie nie jest bardzo długie, ale różnorodne, ponadto zawsze można liczyć na dania dnia czy produkty sezonowe. Dania ze stałej karty także podlegają zmianom pór roku: moja ulubiona zupa-krem z cukinii ostatnio była nieco inna, niż poprzednio (miała także ciemniejszy kolor). Kelnerka wytłumaczyła mi, że rzeczywiście jest inna niż na wiosnę, gdyż użyto innego gatunku cukinii.

Zamiast czekadełek możemy liczyć na amuse bouche, np. plaster pasztetu z dżemem cebulowym. Podczas ostatniej kolacji jedliśmy owoce morza: sałatkę z marynowaną ośmiornicą i mule w białym winie; M jadł także stek z wołowiny argentyńskiej. Na koniec do kawy podano nam mus malinowy. Kiedyś trafiliśmy na menu degustacyjne, w duchu „knajp Michelinowych”, które wspominamy bardzo ciepło (i po cichu liczymy, że restauracja do tego wróci…).

Nie mogę powiedzieć, by nigdy nie zdarzały się wpadki kulinarne: pamiętam np. ostrygi  zapiekane z serem i szpinakiem, w których pozostałe składniki całkowicie przyćmiły smak mięczaków. Crème brûlée jest OK, ale nie najlepszy, jaki jadłam. Większość dań została jednak uważnie skomponowana i dobrze przyrządzona. To samo tyczy się obsługi kelnerskiej: zdarzało mi się trafić na kelnerów mniej kompetentnych, większość z nich jednak bardzo dobrze wykonuje swoją pracę, a do tego odnosi się z sympatią do klientów. Pamiętam zwłaszcza jednego pana, który dwukrotnie nas obsługiwał ok. 2 lat temu, z którym prowadziłam dyskusje m.in. na temat Nigelli Lawson i sufletów czekoladowych, które skądinąd w Absyncie są wyśmienite. Co jeszcze? A, czerwone wino domowe jest zupełnie przyzwoite, choć zazwyczaj lubię i tak rozpoczynać posiłek od ulubionego aperitifu, tj. kir royale.

M mawia, że „każdy powinien mieć swoją ulubioną włoską knajpkę” (nawet jeśli jest 1000km stąd…). Ja bym dodała, że dobrze mieć także swoją ulubioną, lokalną francuską restaurację, która trzyma poziom.