Pogórze Przemyskie i Beskid Niski

Jadąc z Przemyśla w Bieszczady przejeżdżaliśmy przez Pogórze Przemyskie. Spodobały nam się te puste, zielone i rzadko zaludnione tereny, więc po pobycie w Chacie Magoda wróciliśmy na północ od Bieszczadów. Spędziliśmy cztery dni w byłym ośrodku rządowym Arłamów – tym samym, w którym internowany był Lech Wałęsa. Miejsce jest bardzo specyficzne i nie każdemu się spodoba, bo – cóż – hotel bazuje na silnym „czaru PRL-u”. Jeśli komuś to jednak nie przeszkadza, lub wręcz przeciwnie, ma ochotę powspominać/zaznać trochę egzotyki, bo tych czasów nie pamięta, jest to miejsce warte polecenia – przede wszystkim na lokalizację i tereny bezpośrednio przylegające do ośrodka. Choć w porównaniu z tym, co było niegdyś – ponad 30 000 hektarów! – teren został mocno okrojony, wciąż można spacerować po nim godzinami. Powyższe zdjęcie zostało zrobione na łące, na której zimą znajduje się trasa biegówkowa.

Pogórze Przemyskie i Beskid Niski

W przerwach między lekcjami jazdy konnej (które bardzo nam się podobały) zwiedzaliśmy okolice. W bezpośredniej okolicy Arłamowa nie ma żadnej miejscowości, jest za to rezerwat przyrody Turnica, przez który się przedzieraliśmy jednego dnia (a właściwie przedzieraliśmy się po tym, jak prawie utonęliśmy w błocie). W dalszej okolicy jest także ośrodek maryjny Kalwaria Pacławska, która poza klasztorem franciszkańskim i niezliczonymi kapliczkami jest po prostu ładną, zadbaną miejscowością, położoną w pobliżu pagórków (tzw. połoninek). Powyżej widać jedno z tych wzniesień, Madżoha, na które się przespacerowaliśmy z Kalwarii. Chodziliśmy po połoninkach sami, co nie jest niczym dziwnym, gdyż tereny nie są specjalnie popularne wśród turystów.

Przejeżdżaliśmy także przez Posadę Rybotycką, w której znajduje się najstarsza cerkiew obronna w Polsce.

Pogórze Przemyskie i Beskid Niski

Żywiliśmy się właściwie wyłącznie w restauracji hotelowej (w której jedzenie było może w standardzie bardziej stołówkowym, niż haute cuisine, ale zupełnie przyzwoite), ale jest jeden artykuł spożywczy, kupiony w Kalwarii Pacławskiej (prawie vis a vis klasztoru), który pokażę ku przestrodze. Jest to napój „strong apple wine”, który kupiłam, spodziewając się czegoś a la cydr. Slogan reklamowy „trzeciego nikt nie dopił” (patrz poniżej) jednak powinien mi dać do myślenia, podobnie jak 14% zawartość alkoholu.

Pogórze Przemyskie i Beskid Niski

To w jakimś sensie był cydr, tylko niestety odpowiednio wzmocniony najprawdopodobniej spirytusem, co po pierwszych paru łykach dało się czuć. My nie tylko trzeciego, ale i jednego na spółkę nie dopiliśmy. Innymi słowy: nie polecam.

Z jednego regionu mało obleganego turystycznie pojechaliśmy do kolejnego, tj. w Beskid Niski do Wołowca. Mieszkaliśmy w pensjonacie Wołowiec 15 (za informacje o miejscu znów dziękuję Tili!), bardzo przyjemnym, spokojnym miejscu, z widokiem na okoliczne wzgórza. To dobre miejsce by pojechać i się „wyciszyć”, np. siedząc z herbatą pod kocem na tarasie i słuchając szumu strumienia. Być może koc wydaje się nie na miejscu przy dzisiejszym słońcu i 21 st. C w Warszawie, ale w Beskidzie była już jesień. Wieczorem szłam na spacer w czapce i rękawiczkach 🙂 Wołowiec to dogodne miejsce do rekreacyjnych górskich wycieczek – my udaliśmy się m.in. do Bartnego, pobliskiej wsi łemkowskiej. Na szlaku przez 5 godzin nie spotkaliśmy nikogo, nie licząc oczywiście samej wsi Bartne, w której kilka osób widzieliśmy.

Pogórze Przemyskie i Beskid Niski

Podobnie jak w Chacie Magody, jadaliśmy posiłki domowe przygotowane przez właścicielkę pensjonatu (i zwłaszcza owsianka z owocami i cynamonem na śniadanie została mi w pamięci :), jednak wyżywienie mieliśmy dopiero od drugiego dnia pobytu. Zatem pierwszego pojechaliśmy kilka km do najbliższego sklepu i sporządziliśmy risotto turystyczne ;). Poniżej wersja, którą zrobiliśmy w Wołowcu, jednak oczywiście jest to danie bazujące na tym, co będzie w sklepie/wspólnej kuchni. Można je także przygotować na kocherku turystycznym, dbając o to, by wcześniej/jednocześnie zagotować wodę do ryżu.

Pogórze Przemyskie i Beskid NiskiPogórze Przemyskie i Beskid Niski

Risotto turystyczne

Składniki (na 2 osoby): 2 torebki (łącznie 200g) ryżu, 1 cebula, 1-2 marchewki, 6-8 pieczarek, 1 papryka czerwona/żółta, sól, pieprz, suszone zioła, parę łyżek masła lub oliwy, trochę soku z cytryny, wrzątek

Kroimy drobno cebulę, marchewkę kroimy w plasterki, całość lekko solimy i przesmażamy razem na rozgrzanym maśle lub oliwie. Lekko podlewamy wodą, dusimy ok. 10 minut. Dodajemy pokrojoną w kostkę paprykę, mieszamy, dusimy dalsze kilka minut, na końcu dodajemy pieczarki pokrojone w plastry. Gdy pieczarki puszczą płyn, dodajemy ryż, mieszamy, po chwili lejemy niewielką ilość wrzątku. Skręcamy ogień i gotujemy pod przykryciem parę minut, mieszamy, dolewamy znów wrzątku i tak parę razy, aż ryż będzie całkiem ugotowany, a warzywa dość miękkie, choć marchewka prawdodopodobnie będzie wciąż lekko chrupka. Doprawiamy do smaku dostępnymi przyprawami (sól, pieprz, zioła) i lekko skrapiamy cytryną.

Danie najlepiej smakuje jedzone na dworzu, przy lekkim chłodzie, popijane piwem z puszki/butelki i oczywiście z plastikowego talerzyka. Widoczny powyżej talerz to prawdziwy globtrotter, gdyż wraz ze swym bratem w kolorze wściekłego różu ;), został nabyty na wyspie Syros w Grecji, zjechał z nami potem parę innych wysp na Cykladach, a od tego czasu trochę zwiedził świat w naszym towarzystwie. To samo tyczy się zestawów sztućców-niezbędników, które służą nam wiernie ok. 13 lat.

Posiłek można zagryźć bardzo słodką krówką popularną i popić, dla kontrastu, mocną herbatą z cytryną 🙂