Właśnie udałam się spokojnym krokiem do szuflady na kable, podłączyć aparat do komputera i skopiować najnowsze zdjęcia (kulinarne, of kors). Kabla brak. Gdzie jest kabel? 200 km stąd, na Mazurach, i zobaczę go za trzy tygodnie. Aaaaa. Nie, nie jestem w dobrym nastroju.
Oczywiście, mogło być gorzej – trochę zdjęć wcześniej, tj. w weekend, skopiowałam. Niemniej myśl o tych trzech tygodniach bez możliwości wrzucenia zdjęć cyfrowych na bloga np. – jak bez ręki. Tak, człowiek się do pewnych rzeczy przyzwyczaja…
Z tych zdjęć, które wcześniej wrzuciłam, był właśnie update roślinny. Tegoroczny ogródek ziołowy (bazylia, cząber, tymianek i inne) ma się bardzo dobrze (zwłaszcza po tym, jak odkryłam, który parapet robi im lepiej na wzrost). Tu jest stadium wczesnowiosenne, wraz z sadzonkami cukinii, które wyhodowałam z nasionek i już od ponad miesiąca są na Mazurach. Na razie niewiele się dzieje, ale gorzej niż rok temu być nie może (czyt. cukinia-wałach), więc czekam cierpliwie.
Chciałam się jednak pochwalić rośliną, z której, mam nadzieję mieć kiedyś dużą pociechę. Chodzi mianowicie o ten rabarbar, który widać na górnym zdjęciu. Próbowałam parokrotnie hodować go z nasionek, bezskutecznie (ale czyt. niżej), i w końcu kupiłam pod Halą Mirowską sadzonki, które na balkonie przyjęły się bardzo ładnie. Od paru dni siedzą w ziemi na działce i mam nadzieję, że czują się dobrze. Przy okazji wizyty na Mazurach okazało się też, że w sferze nasionek rabarbaru osiągnęłam sukces przez zaniechanie – zostawiłam tam na zatracenie donicę ze zdychającym pseudo-wyrostkiem z nasion, i z jednego wyrosła mini, ale całkiem ładna i żywa roślinka 🙂
I wreszcie: może pamiętacie moją lawendę? Jest wciąż żywa, trochę tylko za wcześnie wyrzuciłam ją na balkon i chyba lekko zmarzła, ale niedawno wypuściła nową odnogę, widoczną na zdjęciu 🙂